Dodatek specjalny Biuletynu Informacyjnego Gminy Tokarnia "Sami o Sobie" wydany z okazji 60-cio lecia pacyfikacji masywu Kotonia - 2004 r.
Marian Cieślik
Fotografie: S. Winter, archiwa prywatne - autorzy nieznani.
Wydarzenia z przeszłości, zakodowane w życiorysach, przywołują z pamięci, uczucia przyjemne, radosne jak np. poczęcie nowego życia - lub smutne, żałosne jak np. śmiertelne odejście najbliższej osoby - przyjęto nazywać mianem rocznic. Taką smutną 60-tą rocznicą dla b. partyzantów Armii Krajowej, a szczególnie mieszkańców obecnej Gminy Tokarnia była bitwa jaka 29 listopada 1944 r. miała miejsce w masywie Kotonia i wsi Zawadka.
Do dziś pozostali przy życiu nieliczni b. partyzanci wspominają ze smutkiem stratę swoich towarzyszy broni a mieszkańcy ówczesnych sadyb stratę nie tylko swoich najbliższych ale całego życiowego dobytku.
Przelana wówczas na ołtarzu Ojczyzny wspólna krew, bez względu na zaistniałe okoliczności, posiada równą bohaterską wartość. Bolesna jest nie tylko zachowana pamięć ale fakt, że kiedy przeszedł okres żałoby i nastąpiła złuda oczekiwanej wolności - nikt z pokrzywdzonych nie został wynagrodzony ani moralnie pocieszony. Ci, co walczyli zbrojnie i ci którym ojcowie przekazali właściwe znaczenie słowa Ojczyzna, szli do więzień jak przestępcy, na których tak licznie w majestacie ówczesnego prawa dokonywano kainowych zbrodni. Ci, którzy przeżywali te koszmarne dni i lata mimo że szybko zbliżają się do kresu swej ziemskiej wędrówki ale posiadają dar zachowania pamięci, który to dar w innym pojęciu można uznać przekleństwem - obciążeni są moralnym obowiązkiem przekazać własne wspomnienia młodszym pokoleniom jako coś co kształtować będzie ich charaktery. Niech przypomina to i będzie utrwalone w historii tego skrawka polskiej ziemi. Cisną się na usta słowa wypowiedziane przez jednego z największych Polaków i naczelnego Ich wodza „Naród, który zapomina o przeszłości - nie godny jest przyszłości i przestaje być narodem".
Bez względu na transformację polityczną jaką gotuje nam przyszłość, nie schodźmy z drogi, którą wytyczali nam nasi praojcowie, a ci których korzenie tkwią w tej przesiąkniętej krwią ziemi z dumą opowiadają swoim dzieciom o losie swoich ojców, dziadków czy pradziadków. Ze wzruszeniem przyjąłem propozycję napisania paru słów do opracowania Pana Mariana Cieślika, któremu w imieniu b. partyzantów składam wyrazy wdzięczności za podjęcie się i włożony trud w opracowanie zachowanych jeszcze wspomnień. Z całego serca życzę aby podobni ludzie służyli Redakcji dłużej od lat obchodzonej rocznicy.
mgr inż. Ryszard Bitka
ps. „Chart" plut. pchor. AK Zgr. Part. „Żelbet"
Przewodniczący Środowiska
29.XI.1944 r. - ciężko ranny w walce z hitlerowcami na Zawadce.
Wstęp
W latach 30-tych i 40-tych XX wieku Zawadka należała do biednych wsi podkrakowskich była jednak bardziej ludna, ze stałym przyrostem mieszkańców. Pełna beztroskiego gwaru dzieci i młodzieży, która z młodzieńczą fantazją poznawała świat dorosłych. Mieszkańcy wsi uprawiali kamieniste kawałki ziemi, handlowali drzewem bądź wynajmowali się do najprostszych posług, bowiem osób potrafiących czytać i pisać była mniejszość, a wykształcenie ich najczęściej kończyło się w kilkuklasowej szkole ludowej. Szeroką panoramę tamtych lat znajdujemy w pracy Stanisława Leszczyckiego, pracownika naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego, który w pierwszej połowie lat 30-tych XX wieku zajmował się osadnictwem w Beskidzie Wyspowym.
Z jego pracy dowiadujemy się, że liczba mieszkańców Zawadki wyniosła wtedy 364 (prawie dwukrotnie więcej jak obecnie), którzy mieszkali w 60-ciu chłopskich zagrodach. Należy dodać, że liczba zagród nie zmieniła się do tragicznego grudnia 1944 roku. Informuje nas o tym list księdza proboszcza parafii p.w. Św. Stanisława z Krzczonowa Stefana Zapałowicza z 1949 roku do Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, w którym m.in. czytamy:
„Dnia 29 listopada 1944 roku była ona (Zawadka) terenem walk oddziałów partyzanckich z policja niemiecką, w czasie których padło 7 partyzantów, 5 osób ludności cywilnej i 20 domów zostało spalonych.... Dnia 4 grudnia ponownie została przeprowadzona pacyfikacja Zawadki. Walk nie było, ale reszta domów Zawadki (40 domów)..." została spalona.
Wobec powyższych dokumentów oraz biorąc pod uwagę ogólną sytuację społeczno-polityczną tamtego okresu (wielki kryzys gospodarczy oraz II wojna światowa, która sprzyjała stagnacji) można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że struktura demograficzna czy infrastruktura wsi niewiele zmieniły się do grudnia 1944 roku.
Stanisław Leszczycki w obrębie 60-ciu zagród wyróżnił 42 stodoły razem z izbą, 14 stodół bez dodatkowych pomieszczeń, stajnię i dwie szopy.,.
Nie było wtedy w Zawadce żadnego spichlerza, ani kuźni. Wszystkie domy były drewniane, kryte słomianą strzechą. Nie były tynkowane, czy szalowane. Kilka tylko było podmurowanych. Ciekawa była kolorystyka ścian zewnętrznych. 6 domów było bielonych, 42 chaty miały bielone tylko szpary, a 12 domów było niebielonych. Należy również podkreślić, że większość chałup była dymnych czyli bez komina, a dym z paleniska uchodził poprzez specjalne szpary w dachu.
Na Zawadce znajdowały się również chałupy, które mogły być dumą dla swych właścicieli. Świadczy to o ich pracowitości i zaradności. Opis taki znajdujemy we wspomnieniach partyzanckich Mariana Kowalczyka „Longinusa":
Wkroczyliśmy do osiedla Jaworzyny... Ja i część ludzi III OP zostaliśmy zakwaterowani w nowej drewnianej chałupie z przylegającym do jej prawej strony sadem położonej przy wiejskiej drodze w pobliżu kapliczki, przy której droga skręcała w górę do lasu. Był to budynek chyba z bierwion modrzewiowych, z ganeczkiem przy wejściu i kilkoma stopniami, zewnątrz wyglądający schludnie.
W izbach o ścianach drewnianych, utykanych na spojeniach bierwion powrósłem słomianym stały duże piece z ciemnobrązowych kafli o cienkiej fakturze plastycznej. W osobnym budynku, poniżej, po drugiej stronie drogi, była stajnia, gdzie umieściłem kasztana, którego rozkulbaczyłem, przetarłem i dałem mu obrok."
Należy dodać, że domy na Jaworzynach były wieloizbowe i posiadały podłogi co wtedy na terenach podgórskich było zjawiskiem rzadkim. Natomiast dwie zagrody posiadały piece chlebowe.
Na jedna chłopską zagrodę przypadało ponad 6 osób, a na jedną izbę blisko cztery". Są to wskaźniki bardziej niekorzystne, biorąc pod uwagę mieszkańców sąsiedniego Pcimia Stróży czy Trzebuni, którzy mieszkali w mniej przeludnionych pomieszczeniach.
Bardzo ciekawą statystykę, w porównaniu ze współczesnymi standardami przedstawia St. Leszczycki w odniesieniu do źródeł zaopatrzenia gospodarstwa w wodę. Oczywiście bieżącej wody nie było w żadnej zagrodzie, a tylko 15% mieszkańców posiadało ujęcie w obrębie 30 metrów od swojej siedziby. 18% mieszkańców Zawadki chodziło codziennie po wodę do 200 metrów, a 5 zagród było oddalonych od wody pitnej ponad 200 metrów. Dlatego zaopatrzenie wszystkich domowników oraz zwierząt gospodarskich w wodę było poważnym problemem organizacyjnym każdego mieszkańca wsi.
Zawadka jest miejscowością przepięknie położną na południowym stoku Góry Kotoń (831,7 m. n p. m.), który góruje majestatycznie nad doliną Raby od zachodu, Krzczonówką od północy i potokiem Trzebuńka od południa. Od zachodu styka się z masywem Koskowej Góry. Wieś rozciąga się ze wschodu na zachód, a jej centrum czyli role Kotarbowa, Tajsy, Kobiałki osadzone są na wysokości ponad 650 m. n p. m. W pogodne dni rozciąga się stąd wspaniała panorama Tatr oraz można podziwiać rozłożystą Babią Górę.
Ukształtowanie terenu, duża lesistość oraz brak dobrej drogi dojazdowej stanowiły doskonałe warunki do powstawania baz partyzanckich na terenie Zawadki. Przy dobrze rozstawianych posterunkach, na terenie wsi nie mogła przemknąć niepostrzeżenie żadna osoba.
Do wsi prowadziło kilka dróg polnych, które zostały wykorzystane przez niemieckie siły policyjno-wojskowe w czasie pacyfikacji i walk partyzanckich. (Główne uderzenie i przemarsz wojsk nastąpił jednak drogą z Krzczonowa wzdłuż potoku, obok starego kościółka leżącego na roli Rusnaki.)
Na Zawadce można wyróżnić następujące role: Pękale, Oleksy, Mosne, Muchy, Janicki, Jaworzyny, Jugi, Kobiałki, Tajsy i Kotarby.
II wojna Światowa
1. Początki walki z okupantem
Zawadka wraz z sąsiednim Krzczonowem w latach okupacji hitlerowskiej należały administracyjnie do gminy Pcim. Powiat myślenicki został zlikwidowany a gminy przed wojną należące do niego, zostały przyłączone do powiatu krakowskiego, który znalazł się na obszarze Generalnej Guberni.
Polaków w Generalnej Guberni chciano przekształcić w posłuszną masę niewykwalifikowanych pracowników na pograniczu egzystencji materialnej, bez dostępu do oświaty i kultury.
W czasie II wojny światowej występował głęboki deficyt siły roboczej na terenie III Rzeszy. Najpierw do przymusowej pracy wykorzystywano jeńców wojennych, a następnie zaczęto wywozić Polaków na przymusowe roboty. Tylko z Trzebuni, Więciórki i Zawadki wywieziono do Niemiec ponad 200 osób. Inną formą niewolniczej pracy były roboty fortyfikacyjne. Okoliczne góry od Krzczonowa do Bogdanówki usiane były okopami.
Istotnym elementem polityki niemieckiej w Polsce były obowiązkowe kontyngenty, rekwizycje oraz wszechobecny terror. Kara śmierci bądź obóz koncentracyjny groził m. in. za nieposłuszeństwo, sabotaż, napaść na Niemca czy nieprzestrzeganie zarządzeń okupanta.
Wobec tak okrutnej polityki zmierzającej do fizycznej zagłady narodu wśród patriotycznie nastawionej części mieszkańców Krzczonowa i Zawadki, już w pierwszym roku okupacji z inicjatywy Władysława Słowika, jako jedna z pierwszych w gminie Pcim powstała terenowa organizacja ZWZ. Jej dowódcą został kpr. Franciszek Pytlik pseudonim „Orzeł", „Gołąb", który tak wspomina swoje pierwsze konspiracyjne spotkanie pod patronatem krzczonowskiego proboszcza:
„W dniu 24 marca 1940r., kiedy byłem zatrudniony przy rozbudowie kościoła parafialnego w Krzczonowie, ksiądz proboszcz Wykurz poprosił mnie do kancelarii parafialnej i tam mi przedstawił już trochę mi znanego studenta z Lubnia Władysława Słowika, na pewne rozmowy, pozostawiając nas samych. Z kolei ów Słowik ... zaznajomił mnie z zasadami tajnej organizacji wojskowej, polecając w ścisłej dyskrecji zwerbować pewnych i dobrych Polaków po przyjęciu od nich przysięgi na tajemnicę i wierność Ojczyźnie" .
Zadaniem organizacji terenowej, jak pisze Piotr Sadowski było: „pozyskiwanie i zabezpieczanie broni, działalność dywersyjna i sabotaż, działalność informacyjna (w tym kolportaż prasy podziemnej), wywiad
i kontrwywiad (m.in. obserwacja osób skłonnych do kolaboracji), przeciwdziałanie alkoholizmowi i rabunkom, dbanie o poziom szkolnictwa, organizowanie tajnego nauczania i pomocy materialnej dla szkół oraz szkolenie wojskowe tych, którzy dotąd nie służyli w wojsku."
W Pcimiu w 1940 roku powstała placówka ZWZ tworząca kompanię. Jej schemat organizacyjny wg Tadeusza Pytlika wyglądał następująco:"
Stan organizacyjny kompanii na terenie gminy Pcim, w miarę wzrostu liczebnego i zmian politycznych w kraju ulegał zmianom. W1942 roku Związek Walki Zbrojnej przemianowano na Armię Krajową, a w rok później na terenie powiatu zostały utworzone grupy dywersyjne.
W gminie utworzono drużynę dywersyjną, której dowódcą został Franciszek Pytlik („Gołąb"). Jego funkcję w krzczonowskiej drużynie przejął Józef Filipek („Brzoza").
Organizację placówki AK przedstawia także szczegółowo Tadeusz Pytlik.
Jak pisze w swoich wspomnieniach Władysław Słowik „na konto oddziału dywersyjnego należy zaliczyć między innymi następujące dokonania: likwidacja bimbrowni, rozbrojenie kilku Niemców w Krzczonowie, napad na placówkę niemiecką w Tokarni i inne".
Doskonały punkt kontaktowy, nie budzący najmniejszych podejrzeń nawet wśród mieszkańców Krzczonowa, znajdował się w sklepie Franciszka Pytlika. Było to swoiste miejsce dowodzenia i zbierania informacji oraz pomieszczenie do przechowywania artykułów spożywczych przeznaczonych dla oddziałów partyzanckich Armii Krajowej. Kilku członków tej grupy z Kasprem Proszkiem na czele brało także udział w bitwie na Łysinie w dniu 12.IX.1944 i w potyczce na Zawadce 29.XI tego samego roku".
W okolicznych miejscowościach, działały również inne grupy partyzanckie. W Tokarni pod komendą Paluszka „Poniatowskiego" działała terenówka Batalionów Chłopskich reprezentująca organizacje ludowe na tym terenie.
Na terenie Zawadki w drugiej połowie 1944 roku stacjonowali również partyzanci Stanisława Długosza „Zamka" skupieni w OW PPS:
oraz partyzantka radziecka reprezentowana przez oddział dywersyjny kpt. Jewgienija Biereżniaka „Michajłowa".
Jednak podstawową siłą konspiracyjną, która posiadała największe poparcie wśród mieszkańców Krzczonowa, Zawadki, Tokarni czy Skomielnej Czarnej były oddziały Armii Krajowej.
Próbę odtworzenia członków drużyny terenowej AK z Zawadki dokonał Tadeusz Pytlik:
kpr. Kasper Proszek „Echo" - dowódca drużyny terenowej-(latem 1944 r. w OP „Pościg"
Michał Bednarczyk „Czarny" (latem 1944 r. w OP „Pościg")
Mikołaj Kobiałka
Wiktor Proszek
Jan Rapacz
Jan Śmietana „Górka" (latem w OP „Pościg")
Andrzej Tajs („Świst")
Ponadto Kasper Proszek, Michał Bednarczyk, Wiktor Proszek, Jan Śmietana byli oddelegowani na przeszkolenie do szkoleniowego oddziału partyzanckiego „Pościg" por. Ostroga.
W relacjach ludzi pamiętających lata okupacji przebija świadomość tragicznej sytuacji narodu polskiego oraz konieczność ponoszenia ofiar. Nie zdarzyło się aby ktokolwiek odmówił pomocy partyzantom.... jednakże wielokrotnie pojawiają się nieprzychylne oceny ich postępowania. Najcelniej ich dylematy ujął Karol Mizeria (ur. 24.01.1924 roku) mieszkaniec Zawadki, który na pytanie jak wspomina leśne oddziały odpowiada wprost i bez ogródek „trochę partyzantów, trochę bandy".
Taka zdecydowana ocena wymaga pewnego zastanowienia ... znajduje jednak wiele potwierdzeń.
Okręgowy delegat Rządu RP, podziemny wojewoda krakowski, Jan Jakubiec charakteryzując atmosferę końca 1944 roku pisał:
„Zbrojne bandy, składające się z kilku osób, były postrachem bezbronnej ludności.... Do tego dołączyły się grupy dywersantów i bandy kryminalistów podszywających się niejednokrotnie pod organizacje podziemne i także rabowały, kradły oraz terroryzowały ludność." "
Te smutne fakty miały również miejsce na terenie gminy Tokarnia.
We wspomnieniach ks. Antoniego Gagatnickiego czytamy:
„Na dwór tokarski było napadów 8. Z tego kilka pierwszych zdaje się z AK we wrześniu były rosyjskie - a najgorszy odbył się w nocy z dnia 31.10 na 1.09, kiedy nie tylko zabrano sztuki inwentarza żywego, ale i osobiście doszczętnie zrabowano osobiste rzeczy, t. z. ubrania, buty, zegarki, itp. To była zwykła banda rabusiów podszywająca się pod firmę PPR."
Partyzantka radziecka nie miała żadnych skrupułów w „rekwirowaniu" żywności dla swoich oddziałów. Na Zawadce były przypadki, że pod groźbą utraty życia zabierano wory pociągowe w zamian za liche konie. Natomiast ziemniaki sami wykopywali bez pytania niszcząc przy tym zagony. " 6 stycznia 1945 roku np. partyzanci od „Michajłowa" okradli w centrum Pcimia plebanię i masarnię. Był to ich „normalny" sposób zaopatrywania się w potrzebne artykuły.
Na tle rabunkowym dochodziło do wielu nieporozumień i konfliktów pomiędzy „partyzantami" a mieszkańcami. Do tego stopnia, że kilku mieszkańców gminy po zakończeniu działań wojennych wyjechało ze wsi w obawie przed samosądem.
W okresie okupacji zdarzyły się różne przypadki bandytyzmu lub kolaboracji. Nie wszystkie zostały wyświetlone i przykładnie ukarane. Jednak dzięki działaniom prężnej komórki terenowej AK z Krzczonowa ich skutki były minimalizowane.
Osiągano to poprzez ustne napomnienia, listy, golenie głów dziewczynom zanadto „sprzyjającym" Niemcom, czy kary chłosty.
Gdy to nie przyniosło pożądanych efektów, zgodnie z postanowieniami sądów podziemnych, wykonywano wyroki śmierci. Na terenie obecnej gminy Tokarnia wydano ich kilka.
Na obszarze od Raby do Łętowni w czasie II wojny światowej działała grupa dywersyjna pod komendą Franciszka Pytlika. Zajmowała się ona również różnymi przejawami bandytyzmu. Istniały bowiem w tym czasie na obszarze Krzczonowa, Tokarni czy Skomielnej Czarnej grupy pospolitych kryminalistów, którzy podszywali się pod działalność niepodległościową i grabili okoliczną ludność.
Jej aktywność m.in. w tym aspekcie konspiracyjnej działalności doskonale ilustruje akcja z 12 stycznia 1945 roku przeprowadzona w Skomielnej Czarnej, w obronie wysiedlonych mieszkańców Warszawy i Poznania, którym nieuczciwy sołtys obcinał i tak już słodowe racie żywnościowe.
2. Pieczątki
Na szczególną uwagę zasługują także konspiracyjne działania Kaspra Proszka z Zawadki („Echo"), który swe niewątpliwe zdolności artystyczne poświecił dla Ojczyzny... podrabiając dla Armii Krajowej pieczątki niemieckie. Jego szczególne uzdolnienia były nieocenione dla funkcjonowania niepodległościowego podziemia, a tym samym uratowały życie dziesiątkom Polaków. Świadczy o tym między innymi nieliczna ocalała korespondencja konspiracyjna (Murawa, dn. 14.1.1944) - kryptonim myślenickiego obwodu ZWZ-AK, w której czytamy.
„Kochany Echo
W załączeniu przesyłam Ci bardzo pilnie pieczęcie do wykonania. Chodzi o pieczęcie kolejowe, które umożliwią naszym łącznikom komunikację z Warszawą. W związku z tym dołóż wszelkich możliwych starań, aby były wykonane jak najprecyzyjniej. Rób je przed wszystkimi innymi, które Ci poprzednio posłałem, bo te są pilniejsze ...."
Dokonania Kaspra Proszka (pseud. „Echo") były również wysoko oceniane na szczeblu Okręgu AK, co znalazło min. ślad w prasie konspiracyjnej okresu okupacji hitlerowskiej. W tygodniku „Przegląd Polski" z 12 marca 1944 roku znajduje się wiersz od redakcji pt.
„JUBILEUSZ ECHA" -
Prozą pisać nie będziemy:
Piszmy wierszem. Co to szkodzi?
Tym bardziej, że i tak wiemy,
Iż wiersz lubi Pan Dobrodziej.
A okazja jest galanta:
Pieczątkowy jubileusz
Docenijmy solenizanta Zdejmując przed nim kapelusz.
Sto pieczątek rytych w drzewie,
Tysiące cięć ostrzem kosy.
Czasem przeklniesz nas w swym gniewie
Widząc wzorów całe stosy.
Lecz pamiętaj ECHO miły,
Że wszyscy zwalczamy wroga.
My - drukarnią z całej siły:
Ty - rytownik z łaski Boga.
Przyjm życzenia od Redakcji,
Abyś swoją pracę żmudną
Wyrył WOLNOŚĆ - i z tej racji
Nie uważał jej za trudną
Osobą, która bezpośrednio współpracowała z Kasprem Proszkiem był Władysław Dziadek „Dzidziuś". Będąc pracownikiem Urzędu Gminy w Pcimiu wykradał druki urzędowe, blankiety i wzory pieczątek na podstawie których nieoceniony „Echo" rzeźbił w drewnie dziesiątki pieczątek wykorzystywanych przez polskie podziemie.
W trakcie wielkiej wsypy myślenickiej w 1943 roku Władysław Dziadek, mieszkaniec Lubnia, uciekając z obławy niemieckiej został śmiertelnie postrzelony, oddając życie za ojczyznę.
3. Wielka bitwa.
Wzmożone działania zbrojne wymierzone przeciwko oddziałom partyzanckim na terenie powiatu myślenickiego realizowane były przez okupanta niemieckiego od lata 1944 roku.
Było to spowodowane przede wszystkim działaniami operacyjnymi oddziałów partyzanckich. Świadczą o tym liczne akcje zbrojne na terenie powiatu jak np.: uwolnienie dnia 27 lipca z aresztu w Dobczycach adiutanta „Kościeszy", dowódcy obwodu AK „Murawa", pochr. „Prawdzica", potyczka z 10 sierpnia oddziału „Śmiałego" w Szczyrzycu, akcja rozbrojenia ponad stuosobowej jednostki.. Własowców i Wehrmachtu w Myślenicach, " bądź rozbrojenie Niemców w Tokarni, które miało miejsce z 20 na 21 września 1944 roku.
Żołnierzom Armii Krajowej brakowało broni, amunicji, odpowiedniego wyposażenia wojskowego, aby realizować zadania na większą skalę. Dlatego mimo wielkiej ochoty oddział „Żelbet I" ograniczał się do zadań zaczepnych. Nadarzyła się jednak okazja dozbrojenia partyzantów.
W dworze Targowskiego w Tokarni stacjonował kilkudziesięcioosobowy oddział żołnierzy Wehrmachtu, z których część należała do organizacji TODT, która bezpośrednio nadzorowała kopanie okopów, rowów przeciw-czołgowych. Budowle fortyfikacyjne rozciągały się od Krzczonowa poprzez Tokarnię i Skomielna Czarną aż do Bogdanówki. Pod nadzorem Niemców miejscowa ludność budowała rowy strzeleckie w Skomielnej Czarnej, których pozostałości można zobaczyć na roli Gawlakowej, czy betonowe zapory przeciwczołgowe na drodze Pcim-Jordanów, przy granicy z Tokarnią.
Po rozpoznaniu terenu postanowiono zaatakować Niemców. Plan ataku przygotowany został przez ppor. Adama Żuławę „Gołębia". Postanowiono jednak przed atakiem zmusić załogę dworku do kapitulacji. Do wypełnienia niebezpiecznej misji zgłosił się na ochotnika pchr. Władysław Kamski ps. „Stryszawa". Dwór został otoczony żelaznym pierścieniem partyzantów Żelbetu, a do Niemców na niebezpieczne negocjacje pomaszerował podchorąży. Gdy podchodził do drzwi wyjściowych został otoczony przez niemieckich wartowników i po chwili wprowadzony do środka. Po upływie dziesięciu minut „Stryszawa" dał znać o kapitulacji załogi dworu. Wtedy wszystkie oddziały jednocześnie i zdecydowanie wkroczyły na teren wartowni aby zapobiec rozlewowi krwi. Jak opisuje dowódca akcji ppor. Adam Żuława „Gołąb" - „wartowników spędzono do dużej izby, gdzie zebrani byli pozostali Niemcy w trójkach z ich dowódcą Hauptmann (kapitan) wydał komendę „Achtung" i zameldował mi stan żołnierzy do poddania, następnie zdjął pas z pistoletem i wręczył mi, starając się przy tym zapanować nad silnym wzruszeniem. W oczach jego widać było łzy upokorzenia". „Stryszawie", który władał doskonale językiem niemieckim udało się w krótkiej rozmowie przekonać Niemców, że ich opór nie ma najmniejszego sensu. Natomiast jeżeli poddadzą się bez walki wszyscy pozostaną przy życiu, co zagwarantował słowem polskiego oficera.
Partyzanci poprzestali zatem na zarekwirowaniu amunicji, broni, żywności i sprzętu wojskowego, co zostało skrzętnie załadowane na trzy furmanki, zastawiając osłupiałych Niemców w spokoju.
W odpowiedzi na te działania oraz w trosce o zabezpieczenie własnego zaplecza przed zbliżającym się frontem wschodnim Niemcy podjęli radykalne i krwawe działania polegające na likwidacji zgrupowań partyzanckich. Stoczyli m. in. 12 września bitwę z partyzantami pod Łysiną, dokonali 17-18 września nieludzkiej pacyfikacji Wiśniowej i Lipnika oraz przeprowadzili akcję 21 listopada w Porębie skierowaną przeciw żołnierzom AK.
Bezpośrednie jednak przyczyny jednej z największych bitew partyzanckich w województwie małopolskim były następujące:
Według żołnierzy AK biorących udział i piszących o bitwie pod Zawadką została ona sprowokowana przez nieodpowiedzialne i niezgodne z elementarnymi zasadami konspiracji zachowanie partyzantów radzieckich „Michajłowa". Stacjonowali oni bowiem w obrębie wsi Zawadka i przez miesiąc nie zmieniając lokalizacji radiostacji, przekazywali meldunki za linię frontu ". Byli więc szybko i bezbłędnie zlokalizowani przez niemieckie stacje nasłuchowe. Ponadto istnieje podejrzenie, że grupa współpracowała z Abwehrą w zakresie likwidacji ugrupowań partyzanckich obozu londyńskiego i celowo przekazała dokładne informacje o czasie i miejscu zakwaterowana ZP „Żelbet", sama wcześniej opuszczając zagrożony teren.
Pobyt partyzantów na zboczu Kotonia został również niezbicie potwierdzony przez szpiega i współpracownika Niemców, urzędnika gminnego Władysława Żebraka. Chodził on bowiem pod koniec listopada po Zawadce rzekomo za podatkam. Jego zdrada została udowodniona i zgodnie z wyrokiem sądu podziemnego został powieszony w grudniu 1944 roku.
Oddziały leśne zostały także prawdopodobnie zauważone przez zwiad lotniczy, bowiem na kilka dni przed atakiem Niemców nad Zawadką długo krążył samolot ze swastyką na skrzydłach.
Na podstawie meldunków wywiadu Niemcy przygotowali drobiazgowy plan likwidacji radzieckiego oddziału „Michajłowa" oraz Oddziału OW PPS „Zamka", które przygotowały się do zimowania na Zawadce (oddziały posiadały swój tabor, kuchnie. Oddział „Zamka" przygotował również w kopcach 15 ton ziemniaków na zimę, które później przekazał głodującym mieszkańcom Zawadki)"
Zaangażowali do walki ponad 3 tys. żołnierzy z następujących jednostek:
bataliony 994 i 995 strzelców krajowych z 601 Dywizji do zadań specjalnych
jednostki z 320 Dywizji Grenadierów z Dobczyc
oddziały zorganizowane z różnych posterunków niemieckiej policji z Myślenic, Rabki, Mszany Dolnej, Nowego Targu i Jordanowa
Policyjny Batalion Wartowniczy do zwalczania band z Krakowa tzn. Jagdkommando.
Plan pacyfikacji zakładał jednoczesne uderzenie o świcie 29 listopada 1944r od strony Trzebuni, Stróży, Pcimia, Krzczonowa, Tokarni i Więcierży w taki sposób, aby wszystkie oddziały po likwidacji partyzantów spotkały się na Jaworzynach. Natomiast niedobitki miały zostać zepchnięte na leśną polanę prosto pod lufy 400 osobowego batalionu Jagdkommando z Krakowa.
Niemcy nie zdawali sobie jednak najmniejszej sprawy z pojawienia się na tym terenie już 23 listopada oddziałów „Żelbetu" Armii Krajowej.
27 listopada dowództwo oddziałów akowskich otrzymało ostrzeżenie, że następnego dnia nastąpi atak wojsk niemieckich na stanowiska partyzanckie. O spodziewanym ataku powiadomiono oddział „Michajłowa" oraz partyzantów „Zamka", którzy wspólnie z akowcami, wycofali się przez Jaworzyny do Więciórki.
Następnego dnia zwiad „Żelbetu" nie zauważył niczego podejrzanego na Zawadce. Zarządzono więc powrót na poprzednie miejsce. W Więciórce pozostali tylko Rosjanie.
Natomiast rozlokowanie oddziałów partyzanckich wg Mieczysława Owcy pseudonim „Filip" w nocy z 28 na 29 listopada 1944 roku było następujące:
Oddział OW PPS im. „Teodora" na Jaworzynach „Zamek"
OP „Żelbet I" na Jaworzynach (dow. ppor. Adam Żuwała pseudonim „Gołąb")
OP „Żelbet IV" na Jaworzynach (dow. ppor. Władysław Kamski pseudonim „Stryszawa")
OP „Żelbet III" na Jaworzynach w chałupie położonej najniżej (dow. ppor. Jan Korzeniowski, pseudonim „Waga")
OP „Żelbet II" rola Tajsowa (dow. ppor. Artur Korbel, pseudonim „Bicz")
oddziały AK rola Pękale i Oleksy (dow. rtm. Józef Swida pseudonim „Dzik")
Liczebność wszystkich oddziałów partyzanckich nie przekraczała 300 żołnierzy.
Oddziały „Żelbetu" o bezpośrednim ataku nieprzyjaciela dowiedziały się o świcie 29 listopada prawie równocześnie z trzech niezależnych źródeł.
Około godziny 5-tej czujka oddziału rtm. „Dzika" zatrzymała dwóch partyzantów „Michajłowa", którzy poinformowali, że cała Zawadka otoczona jest przez Niemców i lada moment nastąpi atak. Rotmistrz „Dzik" zarządził alarm dla oddziałów stacjonujących na roli Oleksy i Pękale. Był to doświadczony żołnierz, towarzysz mjr „Hubala", były dowódca Zgrupowania AK w Nowogrodczyźnie.
O tej samej porze ppor. „Bicza" stacjonującego na roli Tajsowej o nadciągających Niemcach od strony Krzczonowa powiadomiły dwie kobiety, prawdopodobnie mieszkanki tej wsi". Ich informacja wyprzedziła czujki niemieckie o kilkanaście minut. Trzecia informacja została przesłana przez dowódcę drużyny dywersyjnej AK z Krzczonowa Franciszka Pytlika, który posłał posłańca Mikołaja Kobiałkę do partyzantów oddziału „Dzika", który natychmiast poprowadził swój oddział w kierunku głównych sił partyzanckich rozlokowanych na Jaworzynach. Gdy zwiadowca dobiegał do roli Tajsowej by ostrzec „Dzika" o grożącym niebezpieczeństwie, Niemcy wychodzili z lasu. Było za późno.
Pomimo tych ostrzeżeń, które niewątpliwie ocaliły kilka istnień ludzkich, zaskoczenie oddziałów partyzanckich było ogromne. Pierwsze uderzenie niemieckie skierowane było w centrum Zawadki, gdzie stacjonował oddział „Bicza". Pierwsze odgłosy walki na roli Tajsowej zaalarmowały pozostałe jednostki partyzanckie przebywające na Jaworzynach. W tym momencie, o świcie rozegrała się krwawa walka w całym masywie Kotonia.
Oddział „Dzika" w momencie, kiedy dotarł na Jaworzyny nie zastał tam już głównych sił „Żelbetu", które pod wpływem nacierających Niemców ze strony Więcierży wycofały się w stronę Więciórki pozostawiając nie spalone Jaworzyny. Za nimi podążyli cywile. „Mieszkańcy... płacząc i głośno lamentując wyganiali bydło do lasu. Wynosili z domu pierzyny, poduszki i swój inny dobytek. Starsze kobiety prowadziły do lasu małe dzieci. Był to dla partyzantów przejmujący widok"
Sam natomiast oddział „Dzika" stoczył walkę z nieprzyjacielem idącym od Stróży i Więcierży. Oddział poniósł straty w zabitych i rannych wycofując się w kierunku Stróży, gdzie w nocy wyrwał się z okrążenia przekraczając Rabę.
Najkrwawsze walki toczyły się jednak w centrum Zawadki. Tak opisuje je ich uczestnik Mieczysław Owca:
„Strzelania ciągle narastała. W niebo co chwilę wzlatywały czerwone rakiety, w krystalicznie czystym powietrzu wszystko było doskonale widać. Na Jaworzynach można było rozróżnić dochodzące od Tajsowa poszczególne wybuchy ręcznych granatów i głośne pocisków moździerzowych, szybki terkot wielu niemieckich karabinów maszynowych od powolnego „gdakania" ckm-u oddziału „Bicza".
Nad dachami domów ukazały się płomienie i snopy iskier, zaczęły płonąć pierwsze zabudowania wsi Zawadka".
Nie było jednak, wobec dziesięciokrotnej przewagi wroga i odcięciu drogi, jakiejkolwiek możliwości pomocy dla Oddziału „Bicza".
W obliczu śmiertelnego wroga dowódca oddziału OWPPS „Zamek" podporządkował swój oddział komendzie „Żelbetu" i razem rozpoczęli przedzierać się w kierunku Więciórki.
Pomimo ogromnej przewagi niemieckiej partyzanci „Bicza" nie ustępowali z linii obronnej. Pozwoliło to większości mieszkańcom roli Tajsowej na ucieczkę z płonących domów do lasu. Nie udało się jednak długo utrzymać pozycji obronnych. Oddział pod dowództwem sierż. podchr. „Morawy" około godziny 10-tej rozpoczął się wycofywać w kierunku grzbietu Kotonia. Osłaniał ich z grupą 10-ciu ludzi ppor. „Bicz".
Tymczasem na roli Tajsowej, przed południem 29 listopada ginęli za ojczyznę mieszkańcy Zawadki:
Za domem Bednarczyków, niemieccy bandyci zgromadzili kilka osób. Ułożyli ich twarzą do ziemi. Następnie pobite kobiety i dzieci zostały przegnane, a mężczyzn zabito strzałem w tył głowy. Byli to: Józef Bednarczyk (ojciec) - 50 lat, Józef Bednarczyk (syn) -18 lat, Karol Tajs - 31 lat. Prawdopodobnie w sprawie tego bestialskiego mordu, według Józefa Kobiałki, interweniował niemiecki oficer, który miał wielkie pretensje do swego podwładnego - oprawcy o zamordowanie osób cywilnych.
Aniela Mizera - 43-letnia kobieta, uciekając z płonącego domu została trafiona przypadkową kulą i spłonęła w pożarze.
Andrzej Tais chcąc ratować skromny dobytek swoich synów wrócił do płonącego domu, gdzie trafiła go zabłąkana kula w pierś. Padł na plecy i spłonął w pożarze.
Andrzej Kowalik z roli Jaworzyny został ciężko pobity i w efekcie poniesionych obrażeń zmarł. Kilku mieszkańców w zamieszaniu bitewnym odniosło rany postrzałowe rąk, nóg, tułowia. Byli to: Karol Mizera, Maria Bednarczyk, Jan Śmietana, Antoni Kobiałka, Andrzej Kobiałka, Maria Bednarczyk, Kunegunda Kowalik..."
Kilkaset metrów dalej, na wycofujących się żołnierzy „Bicza" został skierowany zmasowany ogień Niemców. Ostatnie minuty życia bohaterskiego dowódcy tak w swoich wspomnieniach opisuje towarzysz broni J. Sikora pseudonim „Skoczek"
„Byliśmy w okrążeniu. Por. „Bicz" w czasie zmiany stanowiska otrzymał postrzał w nogi z broni maszynowej, jednak dotarł do mnie.
Mimo pojawienia się wroga z tyłu, prowadziliśmy nieprzerwany ogień do przodu w dół, trzymając w szachu całe przedpole. Tyły jednak mieliśmy niezabezpieczone. W tej sytuacji, licząc się z niemożliwością wycofania, postanowiliśmy raczej wysadzić się posiadanym materiałem wybuchowym (plastik), niźli wpaść w ręce wroga.
W tej chwili por. „Bicz" otrzymał postrzał w głowę, a ja zostałem ranny.... Po chwili stwierdziłem, że komendant nie żyje." Oddziałom „Bicza" i „Wagi" nie udało się wyrwać z okrążenia toczyli oni heroiczny i krwawy bój z przeważającymi siłami wroga przez cały dzień. Dopiero nocą, po odejściu Niemców partyzanci „Wagi" przedostali się w kierunku Trzebuni, a żołnierze „Bicza" dołączyli do swoich i wspólnie udali się do Bogdanówki.
Niemcy odchodząc z Zawadki 29 listopada pozostawili po sobie ciała pomordowanych i zgliszcza 20-tu domostw na roli Tajsowej, Kotarbowej i Kobiałkowej.
W bitwie wykorzystywali Niemcy wozy i konie mieszkańców Krzczonowa, Pcimia i Trzebuni. Przymuszali ich do transportowania radiostacji, amunicji, różnorodnego sprzętu wojskowego, a po skończonej bitwie do wiezienia ciał zabitych.
Woźnicy nie otrzymali żadnej zapłaty, a kilkunastu mieszkańców okolicznych wsi znalazło się na posterunku policji granatowej w Myślenicach, gdzie w areszcie spędzili dwie doby i następnie po spisaniu protokołu zostali wypuszczeni.
W tym miejscu należy również wspomnieć anonimowego mieszkańca Krzczonowa który został skatowany do nieprzytomności za to, że prowadził Niemca w stronę Zawadki zbyt opieszale i nie najkrótszą drogą.
Akcja odwetowa Niemców
4 grudnia 1944 roku, na kilka godzin przed świtem z Myślenic i Krakowa wyruszyła karna ekspedycja udająca się w rejon masywu Kotonia z zamiarem ukarania mieszkańców, którzy pomagali partyzantom oraz zlikwidowania potencjalnej bazy partyzanckiej. Penetrowano również teren w poszukiwaniu zaginionych Niemców.
Okupant hitlerowski, stosując bezwzględną zasadę zbiorowej odpowiedzialności mścił się na bezbronnej ludności cywilnej, która zapłaciła ogromną cenę za to, że Zawadka stała się bazą partyzancką (czasami nawet wbrew woli mieszkańców).
Niemcy swoich barbarzyńskich działań nie ograniczyli tylko do Zawadki. Spalili również domy w sąsiednich wsiach. Najpierw zrabowali cały żywy inwentarz, który później został sprzedany na targu w Myślenicach, a następnie podpalili kolejno wszystkie zabudowania. Tak opisuje tamte wydarzenia ks. Stefan Zapałowicz:
„Dnia 4. XII 1944 roku ponownie została przeprowadzona pacyfikacja Zawadki. Walk nie było, ale reszta domów Zawadki, kilka domów gromady Krzczonów, kilkanaście domów gromady Pcim, Tokarnia, Więcierzą zostało spalonych.... Okupant czego nie spalił zagrabił."
W Zawadce zostały tylko przydrożne kamienie kapliczki i krzyże oraz drewniana kuźnia. W Tokarni spalono ponad 20 gospodarstw na rolach: U Łocka, U Luberdy, Dział Wyżny, Na Morgach, Za Górą, Na Barnasiówce, U Molusa, Na Wysokim, Na Przysopach U Florka.
W Krzczonowie spalono trzy gospodarstwa na rolach: Proszkowce i Pod Hyrbem. W Pcimiu okupant spalił kilkanaście gospodarstw na rolach: Mocarny i Muniaki.
Walka w masywie górskim Kotonia 29 listopada 1944 roku trwała od świtu do zmroku. Oddziały hitlerowskie liczyły ponad 3 tysiące doskonale uzbrojonych ludzi (broń maszynowa, granatniki, moździerze, zwiad lotniczy). Przeciwko nim do walki stanęło niecałe 300-tu partyzantów słabo uzbrojonych.
Pomimo przewagi liczebnej, ogniowej oraz zaskoczenia nie udało się Niemcom osiągnąć zakładanych rezultatów, bowiem bohaterska postawa oddziału „Bicza" - „Żelbet II" zaalarmowała i dała czas na przygotowanie obrony pozostałym oddziałom partyzanckim.
Ponadto hitlerowcy ufni w swoją przewagę nacierali bezładnie i chaotycznie. W pewnym momencie rozpoczęli nawet, w gęstej mgle, zaciętą walkę między sobą, co spowodowało zwielokrotnienie ich strat.
Według strony niemieckiej poległo dziewięciu policjantów (w tym dwóch podoficerów), siedmiu odniosło rany.
Natomiast Polacy, na podstawie informacji wywiadu oraz ze sprawozdań oddziałów terenowych AK, ocenili straty na kilkakrotnie większe (kilkudziesięciu zabitych i rannych).
W walce na Kotoniu zginęli:
1. Dowódca II Oddziału Partyzanckiego ppor. Artur Korbel pseudonim „Bicz"
2. Dowódca III Oddziału Partyzanckiego ppor. Jan Korzeniewski pseudonim „Waga"
3. Żołnierze II Oddziału „Żelbetu"
pchr. Zbigniew Biskupek „Wiktor"
plut. Józef Pękalski „Koziołek"
plut. Ryszard Strzyżowski „Gozdawa"
kpr. Paweł Pogorzelski „Hugo"
4. Żołnierze Oddziału rtm. „Dzika"
kpr. „Okoń" (NN)
kpr. Antoni Marchwiński „Tito" z OP „Odwet"
5. Do niewoli niemieckiej dostali się:
ppor. Stanisław Molek „Gwara- dowódca OP „Odwet" (zginął w obozie koncentracyjnym w Niemczech)
strzel. Franciszek Brytan „Szwejk" (więziony przez Niemców, przeżył wojnę)
Zamordowani mieszkańcy Zawadki: (29. XI1944 roku)
1. Karol Tais
2. Jerzy lais
Aniela Mizera
Józef Bednarczyk (ojciec)
Józef Bednarczyk (syn)
Andrzej Kowalik
Jan Rapacz - (zabrany w dniu 4.12.1944 r. przez Niemców z Zawadki. Zaginął bez wieści. Prawdopodobnie zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach).
Żołnierze „Żelbetu" polegli w walce oraz Andrzej Kowalik z Jaworzyn zostali następnego dnia przetransportowani na cmentarz parafialny w Trzebuni i tam pochowani. W ostatniej drodze towarzyszył im dowódca drużyny AK kpr. „Echo" wraz z Walentym Śmietaną, Franciszkiem Leśniakiem i Wincentym Ostafinem. Grupa ta spenetrowała uprzednio rejony stoczonych walk i dokonała także bilansu strat ze strony partyzantów i ludności cywilnej. Ciała żołnierzy po wojnie zostały ekshumowane i przewiezione na cmentarz Rakowicki w Krakowie.
Pozostałe ofiary pacyfikacji Zawadki w nocy 29 listopada zostały pochowane we wspólnej mogile na cmentarzu w Krzczonowie z inicjatywy dowódcy Partyzanckiego Oddziału Dywersyjnego Franciszka Pytlika, który przygotował transport ciał pomordowanych i trumny do pochówku.
Natomiast w miejscu egzekucji trzech mieszkańców Zawadki (J. Bednarczyka. J. Bednarczyka (syna), K. Taisa) postawiono drewniany krzyż, który później został przeniesiony w inne miejsce, przy drodze na rolę Kotarbową.
Boże Narodzenie 1944 roku na Zawadce było najsmutniejsze w całej kilkusetletniej historii wsi. Nikt nie zapalił świeczki, nikt nie połamał się opłatkiem, nikt nie zaśpiewał kolędy...
Wszyscy mieszkańcy ocaleli z pożogi, bez jakichkolwiek środków do życia, na czas mroźnej i śnieżnej zimy schronili się u swoich krewnych i znajomych w okolicznych wsiach aby z nastaniem wiosny wrócić na zgliszcza domostw.
Rozpoczął się żmudny proces odbudowy. Zanim powstały pierwsze izby, w których można było zamieszkać, ludzie mieszkali w naprędce skleconych szałasach i szopach. Mroczne i wilgotne ziemianki wydawały się dobrem nieocenionym.
W 1945 roku nawet przydrożna kapliczka na Jaworzynach z 1869 roku o powierzchni 4 m2 była doskonałym schronieniem. O czym wspomina Bronisław Ostafin: „Pod koniec 1944 wojska niemieckie spaliły wszystkie domy na roli Jaworzyny. W odwet za pomoc partyzantom polskim. Kapliczka nie została zniszczona. Przez kilka tygodni 1945 roku była miejscem schronienia Julii Ostafin z dziećmi do momentu wybudowania szałasu."
4. LATA POWOJENNE
Po wkroczeniu „wyzwoleńczych" wojsk radzieckich w pierwszych miesiącach 1945 roku rozpoczęło się polowanie na organizatorów i dowódców ZWZ i AK.
Pierwsze aresztowania dokonane w Myślenicach przez NKWD były sygnałem, że podobne sytuacje nastąpią w terenie. NKWD posiadało bowiem wykazy osób, które należało aresztować.. Na liście tej znalazły min. osoby z Krzczonowa i Zawadki
Aresztowano jednak wtedy tylko nauczyciela z Zawadki Poradzisza, który przebywał w radzieckim łagrze do 1948 roku.
Pozostałe osoby (min. Franciszek Pytlik, Kasper Proszek, Józef Filipek, Franciszek Jugowiec) ukrywali się do roku 1947, do momentu kiedy objęła ich amnestia. Wtedy K. Proszek otrzymał nawet Odznakę Grunwaldzką.
Jednak 1949 roku Kasper Proszek, jego ojciec oraz Michał Bednarczyk został aresztowani przez UB za nielegalne posiadanie broni i skazani na kilkuletnie więzienie.
Natomiast Michał Bednarczyk za przynależność do NSZ został skazany na kilkanaście lat więzienia. Wrócił do domu wcześniej z powodu złego stanu zdrowia.
Po zakończeniu II wojny światowej, na przełomie 1945/46 roku władze polskie zaproponowały mieszkańcom Zawadki w ramach swoistej rekompensaty za utracone mienie realizując jednocześnie zasiedlanie tzw. „ziem odzyskanych" wyjazd na Dolny Śląsk. Przeznaczono dla nich wioskę pod Prudnikiem.
Z propozycji skorzystało tylko pięć rodzin. Jednak już po pół roku rodziny Jugowców i Śmietanów powróciły w ojczyste strony.
W dniu 1 września na wniosek Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie Prezydium Krajowej Rady Narodowej odznaczył Krzyżem Grunwaldu III klasy wieś Zawadkę za okazywaną pomoc oddziałom partyzanckim w okresie okupacji.
Natomiast sami pogorzelcy, bez żadnej pomocy z zewnątrz wykazując niebywałą żywotność i determinację, zaledwie w ciągu czterech lat dokonali cudu. Tak o nim pisał w 1949 roku ks. proboszcz z Krzczonowa St. Zapałowicz";
„Wszyscy pogorzelcy odbudowali się. Naturalnie, że pod względem zabytkowym wszystko spłonęło. Z tego, co pozostało zasługuje na uwagę kaplica przydrożna na roli Kotarbowej oraz kaplica murowana na roli Mosny."
W 1964 roku z inicjatywy żołnierzy Armii Krajowej i przy współpracy władzy gminnej, na roli Tajsowej w Zawadce wybudowano kamienny obelisk, a na nim wmurowano dwie tablice upamiętniające zbrojny czyn polskiego podziemia oraz tragiczną śmierć mieszkańców.
Do końca lat 90-tych XX wieku opiekę nad miejscem pamięci narodowej sprawowali uczniowie miejscowej szkoły podstawowej, a po jej likwidacji opiekują się pomnikiem i zbiorową mogiłą na cmentarza uczniowie Gimnazjum i Szkoły Podstawowej w Krzczonowie.
Na słowa uznania zasługuje również postawa miejscowego proboszcza Zbigniewa Książkiewicza, który angażując się w obchody rocznicowe odprawia min. mszę na ołtarzu polowym w Zawadce za dusze pomordowanych w pamiętnym listopadzie i grudniu 1944 roku.
W październiku 2003 roku powstał Gminny Komitet ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Tokarni, który przygotowuje obchody 60 rocznicy pacyfikacji Zawadki. Zostanie wtedy poświęcony nowy obelisk i wmurowane będą tablice uwzględniające aktualny stan wiedzy na temat tamtych tragicznych wydarzeń o następującej treści:
Wspomnienia J. Sikory, pseudonim „Skoczek" z IIOP towarzysza walk „Bicza" - M.K. „Koton", 29. XI1944 r., OWAK str.141
P. Sadowski, Gmina Pcim, str. 338, T. Pytlik, archiwum prywatne
T. Pytlik, archiwum prywatne
LITERATURA
Bitka R., Rytlewski J., Zarys historii zgrupowania „Żelbet", Kraków 1986,
maszynopis Cieślik M., Ziemia tokarska - zarys dziejów, Tokarnia 2001 Gagatnicki A., Dwór w Tokarni i rodzina Targowickich, rękopis w zbiorach autora Gawęda st., Walki oddziałów Armii Krajowej w powiecie myślenickim w drugim półroczu 1944r., Okruchy wspomnień 4, Kraków 1993 Gimnazjum w Krzczonowie, zbiory własne Gimnazjum w Tokarni, zbiory własne
Korkuć M., Bandyci z gwiazdą, „Dziennik Polski" Nr 13 z
16. 01. 04r. Kowalczyk M., Kotoń 29 XI 1944r. Relacja łącznika dowódcy połączonych
oddziałów partyzanckich, „Okruchy wspomnień" 39, Kraków 2001 Książkiewicz
Z., archiwum parafialne Leszczycki St., Badanie geograficzne nad osadnictwem w
Beskidzie Wyspowym, IGUJ 1932
Ostafin B., Historia kapliczki na Jaworzynach, maszynopis - AP Krzczonów
Owca M., Partyzanckie walki w masywie Kotonia w pow. myślenickim wg
krakowskiego, Okruchy wspomnień" 15, Kraków 1996
Plucha St., Oddziały partyzanckie „Żelbetu",
kalendarium działania
w II półroczu 1944r. „Okruchy wspomnień" 45, Kraków 2003r
Pytlik Fr., Charakterystyka życiorysu z czasów okupacji niemieckiej II wojny światowej,
MR Myślenice - maszynopis Pytlik T,
archiwum prywatne
Sadowski P, Gmina Pcim - monografia
geograficzno-historyczna, Pcim 2003
Sadowski R, Relacje świadków bitwy na Zawadce i pacyfikacji Kotonia, MR Myślenice
maszynopis
Słowik W, Dawna gmina Pcim w czasie okupacji, maszynopis
Sliz J., archiwum prywatne
Wróbel E. i L., archiwum prywatne
Zapałowicz S., List do PTK Oddział w Myślenicach, Myślenice - rękopis i
RELACJE USTNE
Bylica Zofia - Zawadka
Jugowiec Agnieszka - Zawadka
Jugowiec Zofia - Zawadka
Mizera Karol - Zawadka
Pytlik Tadeusz -Myślenice
Sliz Jan - Krzczonów
Śmietana Józef - Zawadka