ANTONI BATKO , Wspomnienia okupacyjne , OPOLE 1981
Wstęp
Wspomnienia okupacyjne rozpocząłem pisać w 1981 roku a więc prawie 40 lat po ich przeżyciu. Stąd też wiele spraw a w szczególności nazwisk, które miały duży wpływ na działalność ruchu oporu na terenie powiatu krakowskiego uszły mojej pamięci. Do napisania wspomnień nie byłem zupełnie przygotowany, gdyż nie wiedziałem że ten /dokument/ obowiązek spadnie na mnie.
W roku 1943 Komendant Obwodu Kraków Powiat kronikarzem obwodu mianował „Giermka" Stanisława Klimczyka i on miał prowadzić Kronikę Obwodu. Po zwolnieniu go z więzienia w 1951 roku kilka razy rozmawiałem z nim w tej sprawie. Obiecał że ją napisze. Przedwczesna śmierć spowodowana przez ciężkie więzienie, przeżycia te nie pozwoliły mu na wywiązanie się z nałożonego obowiązku.
Pisząc te wspomnienia nie mogłem się skontaktować z kolegami, którzy mogliby wnieść wiele konkretnych faktów obrazujących Ruch Oporu na terenie placówki Koźmice Wielkie Obwodu Kraków Powiat. Wielu z nich już nie żyje, inni natomiast zrażeni prześladowaniem Akowców w latach 1945-1956 przez organa bezpieczeństwa, do do wszelkich wspomnień z tego okresu ustosunkowani są negatywnie. Koledzy ci nie są członkami ZBoWiD-u i nie chcą korzystać z przywilejów wynikających z Ustawy twierdząc, że w okresie stalinowskim otrzymali wystarczającą nagrodę za patriotyzm wykazany w czasie okupacji.
Aby jednak ocalić od zapomnienia udział wielu ludzi, którzy narażając swoje życie brali udział w Ruchu Oporu na terenie Placówki Koźmice Wielkie, dokonanych różnych akcji sabotażowych postanowiłem poświęcić im skromne wspomnienia.
W Ruchu Oporu brało udział całe społeczeństwo gminy Koźmice Wielkie, bez względu na przekonania polityczne i wiek.
Wymienię tylko niektóre osoby, które mają największy udział w działalności ruchu oporu:
- Władysław Kurek „Mocarny"
- Wiktor Romaniec „Brzytwa"
- Piotr Mitan „Gwóźdź"
- Rodzina Orłów - Władysław i jego żona Helena, oraz jej siostra Józefa Sumera.
- Rodzina Ptaków - Stanisław i Adam z Grajowa
- Ludwik Wilk „Drucik" Koźmice Wielkie
- Józef Nawalany - Pawlikowice
- Oleś Józef - z Raciborska
- Ludwik Tatara - Koźmice Wielkie
- Stanisław Tatara „Florian" - „Ziemba"
- Władysław Tatara
- Jan Batko „Nina" - Pawlikowice
- Antoni Zdański z Sierczy
Pod koniec października 1939 roku zgłosił się do mnie ppor. Re. Kawalerii Stanisław Guzikowski „Żegota" z rozkazem wciągnięcia mnie do organizacji podziemnej pod nazwą Służba Zwycięstwu Polski. Kontakt ze mną miał ułatwiony, gdyż byliśmy kolegami szkolnymi a ponadto przed rokiem 1939 kol. „Żegota" pracował w sądzie w Chrzanowie, a ja w tym czasie w Urzędzie Skarbowym. Po szczegółowym zapoznaniu mnie z SZP złożyłem przysięgę wg ustalonego wzoru. Równocześnie kol. „Żegota" podkreślił z naciskiem, że wszyscy obywatele, którzy odsłużyli wojsko składali przysięgę nie są z niej zwolnieni i w dalszym ciągu są żołnierzami. Odnośnie oficerów zarówno zawodowych jak i rezerwy, to jest rozkaz zobowiązujący ich do udziału w SZP jako organizacji wojskowej, aż do zakończenia wojny.
Kol. „Żegota" Stanisław Guzikowski ściśle określił lamnie zadania. Zorganizowanie Ruchu oporu na terenie gminy zbiorowej Koźmice Wielkie, w skład której wchodziło 16 wsi.
W skład tej podziemnej organizacji w pierwszym okresie mieli wejść wyszkoleni żołnierze Wojsa Polskiego, którzy odbyli służbę wojskową do 1939 roku.
Zgodnie z tym rozkazem rozpocząłem organizowanie w poszczególnych wsiach trójki żołnierzy wyszkolonych, jako podstawowej kadry przyszłej szeroko rozwiniętej organizacji podziemnej.
Zadanie to miałem ułatwione gdyż żołnierze, którzy odbyli służbę wojskową sami zwracali się do mnie o zorganizowanie ruchu oporu, wiedząc, że jestem oficerem rezerwy. Głęboki patriotyzm wojska w armii polskiej 1939 roku Ne został naruszony przez klęskę 1939 roku, ale przerodził się w nienawiść do Niemców. Przyjęta forma organizacji tzw. Trójki była konieczna dla zachowania konspiracji. Z końcem 1939 roku rozpocząłem organizację trójek w poszczególnych wsiach.
Wymienię tylko niektóre nazwiska które sobie zapamiętałem:
Józef Batko /Ciaptac/ kpr. rez. z Pawlikowic reprez. Trójki
Józef Nawalany kpr. rez. z Pawlikowic
Władysław Kurek „Mocarny" kpr. art.
Stanisław Tatara „Florian" marynarz bosman mat zaw. z Koźmic Małych
Gabryś kpr. zaw.
Oleś kpr. rez. z Raciborska
Półtorak kpr. rez. z Gorzkowa
W okresie od zakończenia wojny obronnej w 1939 roku zmuszony byłem mieszkać w Chrzanowie zwanym przez Niemców Krynan i włączonym do Rzeszy niemieckiej. Na każdą niedzielę udawałem się do Generalnej Guberni do Koźmic, gdzie mogłem się kontaktować ze zorganizowanymi grupami (grupkami). Przepustkę graniczną otrzymałem przy pomocy organizacji podziemnej zorganizowanej przez „Żegotę".
Konkretnej pomocy przy uzyskaniu przepustek udzieliły mi: Czesława Jaśkiewicz z Trzebini i Kazimiera Bednarczyk z Chrzanowa. Ponadto przepustkę graniczną wykorzystywałem dla utrzymania kontaktu między Generalną Gubernią a ziemiami cielonymi do Rzeszy Niemieckiej.
Przewoziłem również paczki z Krakowa, które w Chrzanowie nadawałem na poczcie dla jeńców znajdujących się w niewoli niemieckiej. Z Guberni w tym okresie takich przesyłek przesyłać nie było wolno. Paczki te, przez rodziny i znajomych jeńców wojennych składane były w mieszkaniu mojego brata w Krakowie, skąd w każdą niedzielę przewożone były do Chrzanowa i nadawane na poczcie do Niemiec. W przenoszeniu tych paczek pomagał mi Stanisław Jodłowski.
Wreszcie na granicy w Trzebini, gdzie dokonywana była kontrola celna - celnikowi wydałem się podejrzanym i skierował mnie do kontroli osobistej. Znalazłem się w pokoju przed obliczem oficera niemieckiego i tłumaczki wraz z całym bagażem składającym się z sześciu paczek dla jeńców oraz list do płk Brożka d-cy 20 pp skierowany do siostry półkownika zamieszkałej w Jaworznie.
Indagację oficera niemieckiego przez tłumaczkę miałem ułatwioną, gdyż rozumiałem język niemiecki. Oficer zapytał się o zawartość paczek oraz treść listu. Niektórych artykułów nie wolno było posyłać do Niemiec, jak cukru, tytoniu itp.
Zapytany co zawierają te paczki odpowiedziałem, że nie wiem, gdyż ja ich nie pakowałem. Tłumaczka powiedziała, że nie zawierają artykułów zakazanych, oraz w treści listu stoi ...
Zaraz po zakończeniu wojny znalazłem się w Chrzanowie w miejscu zamieszkania przed wojną. Zostałem wezwany do pracy w Urzędzie Skarbowym. W obawie zastosowania sankcji w stosunku do rodziny podjąłem pracę w tym urzędzie. Na początku pracownikami w tym urzędzie byli sami Polacy, którzy pracowali tam przed wojną. Naczelnikiem był Niemiec nazywający się von Hove, typowy Niemiec - hitlerowiec z czerwoną pijacką gębą polakożerca. Jego zastępcą był Polak de Lavo, który się nie bardzo godnie zachowywał jako Polak. Warunki życia były bardzo ciężkie - jako Polacy nie mieliśmy kartek. Bardzo ciężko to przeżywali koledzy, którzy mieli liczną rodzinę. W związku z tym postanowili napisać prośbę o przydział artykułów żywnościowych.
Inicjatorem był kolega Markowski, który miał na utrzymaniu sześcioro dzieci.
Prośbę tę napisał po polsku mgr Stanisław Jodłowski, a przetłumaczył ją na język niemiecki inicjator tej prośby tj. Makowski.
Dwa dni po złożeniu prośby naczelnik Urzędu von Hove zwołał zebranie wszystkich pracowników Polaków i Volksdeutchów i w krótkim przemówieniu obrażającym godność Polaków potraktował ta prośbę jako bunt przeciwko władzy niemieckiej. Wezwał autorów tej prośby do wystąpienia. Równocześnie do sali wkroczyło kilku żandarmów, którzy aresztowali Jodłowskiego i Makowskiego.
Po kilku tygodniach zostali oni zwolnieni, dzięki usilnym staraniom wielu. W uzasadnieniu sąd nie dopatrzył się buntu przeciwko władzy niemieckiej. Zaraz po wkroczeniu Niemców do Chrzanowa , tereny te włączone zostały do Rzeszy, aż po wieś Dolową, a Chrzanów zmienił nazwę na Krynan. Rozpoczęła się dyskryminacja Polaków przez aresztowanie i rozstrzeliwanie patriotów polskich. Miedzy innymi rozstrzelano właściciela restauracji Coopl. Do akcji tej przystąpili Niemcy na podstawie list sporządzonych przez V kolumnę, w skład której wchodzili obywatele polscy pracujących w różnych zakładach pracy nawet na stanowiskach kierowniczych.
Naczelnik von Hove wyrzucił niektórych pracowników - Polaków z pracy. Również wyrzucił z pracy mgra Jana Podoleckiego, który wrócił zwolniony z niewoli , w której przebywał w Krakowie w koszarach 20 pp. Brał nawet udział w wojnie jako ppor. Artylerii na odcinku Krynica-Nowy Sącz.
Mgr Podolecki pochodził z województwa wileńskiego z miejscowości Smorgonia.
Na terenie powiatu chrzanowskiego zorganizowana została akcja przerzutu Polaków na Węgry. Postanowiliśmy razem z Podhoreckim skorzystać z tego przerzutu. Jakiś obywatel z Jaworzna otworzył zakład fryzjerski w Sanoku i tam zorganizował siatkę. Nazwiska tego nie pamiętam, ale udział w tej akcji brało wiele ludzi, nawet z Urzędu Skarbowego jak Anna Ziemba zamieszkała w Jaworznie.
Dla Podoleckiego zorganizowano pomoc materialną. Koledzy z Urzędu Skarbowego oddali jemu drogocenne rzeczy do swojej dyspozycji. Przerzut wyznaczony był na koniec grudnia 1939 - początek stycznia 1940 roku.
Zima była bardzo ostra - mróz wahał się w granicach od -20 do - 30 st . Zachorowałem na grypę i musiałem zrezygnować z przerzutu w tym okresie. Ponieważ granica Rzeszy była kontrolowana w Trzebini /na stacji kolejowej/ wzgl. Poza koleją w Dulowej, trzeba było Podhoreckiego przerzucić przez zieloną granicę do Guberni. Zamieszkał tymczasowo u mojego brata w Krakowie przy ulicy Urzędniczej 46. Tam po kilku został przejęty przez konwojenta, który skontaktował go w Sanoku z siatką, której ludzie przeprowadzili go na Węgry. Umówiliśmy się, że napisze do mnie podtarciu do celu. Otrzymałem kartkę z Użoka z treścią „Operacja pańskiego przyjaciela była bardzo ciężka". To był nasz umówiony znak. Kartkę tę wręczył mi sam naczelnik von Hove. Gdyby on wiedział od kogo ta kartka była - nie wyszedł bym z kryminału. Dalsze losy J. Podoleckiego były bardzo ciężkie i trudne - zginął w kampanii francuskiej w 1940 roku jako bohater.
Dyskryminacja Polaków na terenie powiatu chrzanowskiego była stosowana w dużych rozmiarach. Zaraz po wkroczeniu wojsk niemieckich rozpoczęły się egzekucje - rozstrzeliwano patriotów polskich. Z początkiem maja 1940 roku dokonano na terenie powiatu chrzanowskiego w nocy łapanki wielu patriotów polskich na podstawie sporządzonych list.
Wszystkich aresztowanych wywieziono do obozów koncentracyjnych, przeważnie do Dachau.
W listopadzie 1939 roku zaczęli napływać do pracy w Urzędzie Skarbowym rzekomi Niemcy. Wchodząc do biur pozdrawiali nas uniesieniem ręki „Heil Hitler". Nazwiska ich były polskie: Długosz, Skrawa, Bąk itp.
Byli to przeważnie pracownicy Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach, którzy podpisali Volkslistę i korzystali z uprawnień niemieckich. W czasie mojego pobytu w Chrzanowie zachowanie tych rzekomych Niemców było bez zarzutu. Rozmawiali z nami po polsku i nie trzeba było się ich bać.
Przybywało ich coraz więcej, aż po dwóch latach wszyscy Polacy zostali zwolnienie z pracy w Urzędzie.
Z początkiem sierpnia 1940 roku zostałem wezwany przez kierownika Urzędu Skarbowego dra Gerlacha, który oświadczył mi, że ze względu na nieporozumienie językowe zwalnia mnie z pracy w niemieckim urzędzie i że mogę sobie szukać pracy w Generalnej Guberni. Byłem pierwszy z Polaków zwolnionych z pracy. Pozostali Polacy pracowali jeszcze dwa lata.
Zwolnienie mnie z pracy przyjąłem z wielką radością, gdyż mogłem się poświęcić w organizacji Ruch Oporu na terenie gminy Koźmice Wielkie.
Roczny pobyt w Chrzanowie pozwolił mi poznać środowisko tego miasta, oraz pozyskać sobie wiele serdecznych przyjaciół.
Terror okupacyjny i nienawiść do Niemców zjednoczyła Polaków. Jeszcze przez rok po zwolnieniu mnie z pracy utrzymywałem ścisły kontakt z Chrzanowem na podstawie przepustki granicznej, którą mi przedłużono. Zainicjowany Ruch Oporu na terenie Chrzanowa przez „Żegotę" rozwijał się. Przewoziłem prasę konspiracyjną oraz polecenia organizacyjne, kontaktując się ze wspomnianym już Stanisławem Jodłowskim, który został zwolniony z Urzędu w Chrzanowie dopiero po dwóch latach. Kontakt mój z Chrzanowem został zerwany z początkiem roku 1942, po uprzednim powiadomieniu mnie, że do mojego mieszkania wtargnęli Niemcy i pokazanie się moje w Chrzanowie może być dla mnie niebezpieczne.
Po przeniesieniu się na stałe do domu rodzinnego w Koźmicach Małych z końcem sierpnia 1940 roku zająłem się udoskonalaniem organizacji Ruchu Oporu na powierzonym mnie terenie.
Z „Żegotą" straciłem kontakt, natomiast zgłosił się do mnie Ludwik Kubicki ppor. rez. z którym umówiliśmy kontakty oraz dalsze działanie w Ruchu Oporu. Dotychczas nie wiem jaką funkcję pełnił w tym czasie wymieniony. Zginął w maju 1941 roku, zamordowany został w Oświęcimiu.
W tym samym czasie mniej więcej został zlikwidowany Obwód Kraków-Powiat. Adiutanta Obwodu „Żegotę" aresztowano i wywieziono do Oświęcimia. Po dwóch tygodniach zawiadomiono rodzinę o jego śmierci.
Równocześnie nawiązał ze mną kontakt Stanisław Klimczyk „Giermek" ppor., który w tym czasie pełnił funkcję komendanta placówki ZWZ w Wieliczce (później został adiutantem drugim z-cą d-cy baonu „Wilga"). Utrzymywałem z nim ścisły kontakt, aż do roku 1943 tj. czasu jego „spalenia", kiedy cudem uniknął aresztowania.
Wszystkie wytyczne pracy otrzymywałem od „Giermka". Spotkania odbywały się bardzo często. U „Giermka" często bywali Komendanci Obwodu lub ich adiutanci.
Byłem na spotkania zawsze wzywany. Omawiane były sprawy organizacyjne, obsady funkcji itp.
„Giermek" wielki patriota w pełni zaangażowany w Ruch Oporu, zajmował się nie tylko sprawami wojskowymi, ale utrzymywał również kontakty z działaczami politycznymi, szczególnie lewicowymi: Jedynak „Dziadek" z PPS, z mecenasem PPS - którego imienia nie pamiętam ( Wilkoń - red.) , jak również z komunistami: Szulami mieszkającymi na Klaśnie, Burdą i in. Cieszył się wśród tych ludzi wielkim szacunkiem i poważaniem.
Często ludzie z mojej placówki wytypowani byli do obsadzania funkcji. Tak został mianowany, przez Komendanta Obwodu, dowódcą plutonu łączności Ludwik Wilk „Drucik".
Spotkanie z Komendantem Obwodu i szefem łączności odbyło się z Parku Mickiewicza w Wieliczce, w którym brałem również udział. „Drucik" był sierżantem zawodowym łączności o długim stażu wojsku. Wybitnie inteligentny, oddał olbrzymie usługi ruchowi szczególnie w zakresie szkolenia młodych kadr.
W dniu święta narodowego 11 listopada 1940 roku zostali aresztowani w parku im. Mickiewicza przez niemiecki Sonderdiens, pod dowództwem osławionego Weka: ppor. Tadeusz Piszczyk, brak „Giermka" E. Klimczyk. Pchor. Palmowskiemu - który również był zatrzymany - udało się uciec. W trakcie ucieczki został postrzelony. Dotarł do Bogucic, gdzie został opatrzony przez lekarza. Palmowski posiadał przy sobie prasę podziemną i przez swoja ucieczkę uratował pozostałych, którzy nie mieli żądnego materiału obciążającego. Zostali oni jednak aresztowani i osadzeni w więzieniu przy Montelupich w Krakowie. Po półtora miesiąca został zwolniony pchor. ppor. Jan Szczepański „Bartek", który także wraz z Piszczkiem i Klimczykiem został aresztowany. Ten ostatni twierdzi, że Niemcy z Sondrdienstu znaleźli wówczas zgubione przez Palmowskiego gazetki podziemne. Później zostali także zwolnieni Klimczyk i Piszczek.
Na początku roku 1942 zostałem wezwany do Krakowa przez Komendanta Obwodu w celu przedstawienia kandydatów na kurs sapersko-minerski. Kandydat musiał przedstawiać specjalne predyspozycje: odwagę, zdrowie, siłę i być przygotowanym na wszystko.
Wytypowałem kandydata najbardziej odpowiadającego tym walorom, był nim kpr. art. rez. Władysław Kurek „Mocarny".
Z nim udałem się do Krakowa. Spotkanie odbyło się przy ul. Kanonicznej. Tam został przekazany Komendantowi Obwodu. Jak dowiedziałem się później, kandydat ten po przeszkoleniu sapersko-minerskim miął być przekazany do Związku radzieckiego na tyły armii niemieckiej. Później „Mocarny" dał się poznać jako żołnierz Kedywu.
Niedługo potem zażądano od Placówki Koźmice Wielkie radiotelegrafisty, który również miał być wysłany na tyły frontu niemieckiego w Związku Radzieckim. Wytypowano Piotr Pietrasa wyszkolonego w wojsku przed rokiem 1939-tym.
Później do końca wojny obsługiwał radiostację Delegatury Rządu, której lokalizacja znajdowała się częściowo na terenie Placówki Koźmice Wielkie.
Działalność swoją Pietras opisał i oddał prof. dr habit. Stanisławowi Gawędzie.
Pod koniec roku 1941 kadrę placówki stanowili:
/d-ca/ komendant placówki ppor. Antoni Batko „Sęp"
1 pluton d-ca ppor. Wiktor Romaniec „Brzytwa"
2 pluton d-ca ppor. Piotr Mitan „Gwóźdź"
3 pluton d-ca ppor. Władysław Orzeł „Jastrząb" , „Jasnota"
z-ca d-cy plutonu 3 Stanisław Poznański
Oprócz ustalenia dowódców plutonów, wyznaczono także d-ców drużyn:
Gabryś „Granit" z Sierczy
Józef Pirowski z Koźmic
Oleś z raciborska
Półtorak z Gorzkowa
Józef Nawalany z Pawlikowic
Józef Batko „Ciaptac" z Pawlikowic.
Bosman mat Stanisław Tatara „Florian" (zawodowy)
Byli to podoficerowie rezerwy różnych broni, którzy odbyli służbę wojskową do wojny 1939 roku.
Ponadto w skład placówki-kompanii wchodzili żołnierze, którzy odbyli służbę wojskowa do roku 1939.
Organizacja placówki wzorowana była na kompanii wojska w armii do roku 1939.
Pod koniec 1940 roku przemiał zboża był dokonywany wg specjalnej receptury i część zboża należało potrącać klientowi i odstawiać do magazynów państwowych.
Okolicznej ludności przemiału zboża dokonywał młyn Wcisły. Wcisło właściciel młyna był szwagrem ppor. Piotra Mitana „Gwoździa". Przemiału dokonywał „Gwóźdź" nie przestrzegając wyznaczonej receptury i nie potrącał zboża klientów.
Wpadła kontrola Niemców, na czele komendantem Sonderdienstu „Weckiem", którzy zapieczętowali młyn. Prawdopodobnie był jakiś donos, który bezspornie nie został wykryty, groził przepadek zboża klientów.
Aby do tego nie dopuścić, ppor. „Gwóźdź" zawiadomił wielu klientów, którzy w nocy przyjechali do młyna, a on przez okno z drugiego piętra wydał zboże.
Całej tej akcji patronowali komendant posterunku policji w Pawlikowicach - Pająk oraz posterunkowy Lis. W przypadku zagrożenia wymienieni mieli z „Gwoździem" umówiony znak-sygnał.
Jeden z klientów, który miał 10 kwintali zboża nie zastosował się do instrukcji „Gwoździa" i zamiast jechać bocznymi drogami do miejsca zamieszkania, pojechał przez Wieliczkę. Zatrzymany przez Sonderdienst na pytanie skąd to zboże wiezie odpowiedział, że z młyna który oni zapieczętowali. Do młyna natychmiast przyjechali Sondrdienstci z „Wekiem" i aresztowali właściciela młyna.
Matka „Gwoździa", kobieta energiczna, zaryzykowała przekupstwo, które się jej udało. Zarówno „Gwóźdź" jak również jego szwagier Wcisło zostali aresztowani i poddani długim badaniom i przesłuchaniom przez żandarmerię niemiecką. Po kiku miesiącach ich sprawa zakończyła się szczęśliwie.
Na terenie Koźmic Wielkich w placówce brak było broni. Rozpoczęliśmy akcję poszukiwania broni znajdującej się w rękach różnych ludzi prywatnych.
W celu zmagazynowania tej broni i jej konserwacji należało wybudować magazyn broni. Wykonawcą tego zadania był Władysław Kurek „Mocarny". Magazyn ten wybudował pod swoim domem i całą pracę wykonał osobiście w roku 1943.
Magazynierem został sam „Mocarny" i on tez konserwował zdobytą i zakupioną broń, oraz sprawdzał jej skuteczność. O lokalizacji tego magazynu początkowo wiedziało tylko trzech konspiratorów.
W roku 1943 rozpoczęto szkolenie żołnierzy na kursach podchorążych i kursach podoficerskich. Przyjęto zasadę szkolenia obowiązującego w wojsku polskim do roku 1939.
Udział w kursach podchorążych brali żołnierze posiadających cenzus, a dla pozostałych organizowano kursy podoficerskie.
Szkolenie przeprowadzała przeważnie kadra zawodowa miedzy in.
Por. zaw. Jan Batko „Nina"
st. Sierżant zaw. Gibała
st. Sierżant zaw. Ludwik Wilk „Drucik"
i dodatkowo-dorywczo ppor. rez. Antoni Batko „Ryszard"-„Sęp"
ppor. Zygmunt Kawecki „Mars" w zakresie sapersko-minerskim.
Na kontrolę prowadzących kursów przyjeżdżali adiutanci Obwodu oraz Komendanci Obwodu Kraków-Powiat.
Egzamin odbywał się w obecności Komendanta Obwodu.
Równocześnie ze szkoleniem wojskowym rozpoczęło się tajne nauczanie. Na terenie placówki zajął się tym mgr Klemens Surówka oraz Franciszek Surówka „Brzegowski". Ponadto Franciszek Surówka brał udział w tajnym nauczaniu w Zakładzie Sierot w Pawlikowicach.
W maju 1944 roku Niemcy zaaresztowali w wym. Zakładzie ks. Władysława Błądzińskiego, który został zamordowany w Oświęcimiu.
W celu podniesienia kwalifikacji w wyszkoleniu bojowym oraz opracowania planów działania w razie powstania, odbywały się od roku 1943 ćwiczenia aplikacyjne, w których brali udział poszczególni dowódcy.
Na terenie placówki Koźmice odbyły się 3 tego rodzaju szkolenia. Udział w nich wzięli: d-ca baonu „Wilga" ppor. Franciszek Lembas „Zgrzebiok", jego z-ca ppor. Władysław Wołek „Potok", ppor. Józef Sitko - zamordowany w Oświęcimiu, ppor. Antoni Batko „Sęp" i Stanisław Klimczyk „Giermek".
Ćwiczenia te miały na celu poza szkoleniem przygotowanie oddziałów do działania w czasie powstania. Kompania Koźmice Wielkie przewidziana była (w 1944 roku) na uderzenia na południową część rynku, a szczególnie na gimnazjum, w którym znajdowały się oddziały niemieckie. Ćwiczenia takie odbywały się także w innych placówkach.
Z początkiem roku 1943 został „spalony" ppor. Stanisław Klimczok „Giermek" - przy czym cudem uniknął aresztowania. Niemcy dokonali w jego mieszkaniu rewizji wywracając ojca w trumnie, gdyż wcześniej zmarł, tuż przed pogrzebem szukali syna. W pierwszym momencie „Giermek" schronił się u mnie. Później był zmuszony do ukrywania się już do końca wojny na melinie , nie biorąc już aktywnego udziału w ruchu oporu. Strata jego przyniosła dla baonu duże straty, był jednym z pierwszych, aktywnych organizatorów podziemia w Wieliczce i okolicy. Był całym sercem oddany temu działaniu, a ponadto on jeden utrzymywał ścisłe kontakty z osobami reprezentującymi poszczególne stronnictwa polityczne. To współdziałanie miało wielkie znaczenie dla wojskowego ruchu oporu.
Po dokonaniu scalenia różnych organizacji wojskowych pod nazwą Armia Krajowa do placówki Koźmice Wielkie przyjeżdżał często kpt. Komorowski z 4 Pułku Piechoty Legionowej w Kielcach. Zatrzymywał się u Jana Batki „Niny", który również do roku 1939 odbywał służbę w tym samym pułku. Wymieniony przez dłuższy czas proponował nam przejście z Armii Krajowej do Narodowych Sił Zbrojnych. Prosił o spotkanie z przedstawicielami baonu „Wilga"-„Mrówka".
Spotkanie odbyło się w Zabawie u ppor. Władysława Wołka „Potoka". Ze strony Narodowych Sił Zbrojnych było trzech przedstawicieli, a z baonu „Wilga"-„Mrówka" kilka osób, wymieniam tylko te które sobie zapamiętałem: „Potok", „Zgrzebniok"- d-ca baonu, „Nina", ppor. Bolesław Tańcula „Tysiąc"-„Czarnota" i inni.
Przedstawiony nam program polityczny nie przemówił do przekonania. Miało to miejsce w styczniu 1943 roku. Wiadomo jest, że generał Sikorski był uwielbiany wówczas przez społeczeństwo polskie i w nim widziano całą nadzieję, oraz wybawiciela z niewoli.
Tymczasem jeden z przedstawicieli NSZ-tu oświadczył, cos w tym rodzaju „gen Sikorski jest nam teraz potrzebny ale po odzyskaniu niepodległości nie będzie nam potrzebny".
Muszę podkreślić z całą stanowczością, że żołnierze batalionu „Wilga"-„Mrówka" nie zajmowali się polityką, lecz wyłącznie sprawami wojskowymi. Był to baon AK na wzór batalionu piechoty w Armii Polskiej do 1939 roku.
Z początkiem 1943 roku, „Mocarny" Władysław Kurek skonstruował „butlę Mołotowa", której działanie zademonstrował nam w kwietniu tego roku w Kamieńcu w Koźmicach Małych. Był to środek zapalający, który stanowił skuteczną obronę przeciwczołgową. W szerokim zakresie środek ten był stosowany w Powstaniu Warszawskim. Udział w wymienionej próbie ładunku zapalającego brali: A. Batko „Ryszard", P. Mitan "Gwóźdź", W. Romaniec „Brzytwa", W Orzeł „Jasnota", W. Tatara „Ignac", L. Tatara - d-ca komp. SOP.
W okresie tym rozpoczęto szczegółową kontrolę poczty. Cała korespondencja kierowana ndo władz niemieckich była kontrolowana. Na terenie placówki Koźmice Wielkie czynności te wykonywali Helena Orłowa żona d-cy plutonu oraz Władysław Hajduk listonosz.
W ten sposób zostały ujawnione donosy do władz niemieckich. Mimo to, że spraw tych na terenie placówki było niewiele, to jednak były przypadki pisania donosów do Niemców. Były one pisane przez ludzi wysiedleńców-napływowych, wysiedlonych z terenów Rzeszy. Np. donos na Władysława Cholewę, że posiada zakopaną broń - sprawcy nie wykryto. List został zniszczony. Donos na jednego z kolejarzy - nazwiska nie pamiętam, który ukrywał się we wsi Czarnociny przed aresztowaniem przez Niemców. Sprawcę donosu na podstawie pisma listu wykrył Władysław Tatara „Ignac". Była to młoda dziewczyna, która została przez patrol ukarana ostrzyżeniem oraz uprzedzona, że jeżeli się to powtórzy zostanie ukarana śmiercią. Kary chłosty zaczęto stosować od roku 1943. Działanie to było bardzo skuteczne. Pierwsza karę chłosty wykonaliśmy z „Potokiem" na Chorągwicy.
Pod koniec roku 1943 i 1944 pojawiło się na wsi nowe niebezpieczeństwo, którym był bandytyzm różnych elementów wykolejonych wypchniętych do lasu przez niemieckie represje, ekspedycje karne, masowe egzekucje itp. Byli to ludzie, którzy nie zostali wchłonięci przez organizację podziemną w swoje szeregi. Zjawisko to było groźne bo zwiększało cierpienia i straty ludności wiejskiej.
Ludność wiejska często nie rozróżniała Żołnierzy AK od Gwardii Ludowej i zwykłych bandytów.
W wyniku tych nie zidentyfikowanych band zginął zastrzelony Pajor z Dobranowic, Batko żołnierz AK.
Na terenie placówki korzystaliśmy z radia ulokowanego w młynie przez Piotr Mitana „Gwoździa" i codziennie w nocy słuchaliśmy Londynu.
Straszną tragedią dla nas była wiadomość o śmierci Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego. Płakaliśmy wszyscy a najbardziej policjant granatowy Lis, który był wielkim patriotą i oddał Ruchowi Oporu wielkie zasługi. Również komendant posterunku Pająk był wielkim patriotą i oddał znaczne zasługi Ruchowi Oporu.
W roku 1944 wraz z dwoma synami poszedł do oddziałów leśnych działających w rejonie Wiśniowej. Obaj współpracowali z miejscową ludnością w zakresie samoobrony przed okupantem.
W kwietniu 1943 roku Niemcy ujawnili masowe groby oficerów polskich zamordowanych w Katyniu pod Smoleńskiem.
Generał Władysław Sikorski zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie wymienionej sprawy. ZSRR nie wyraził na to zgody, ale zerwał stosunki dyplomatyczne z Polską posądzając Polskę o współpracę z Niemcami. W związku z tym Państwo Polskie znalazło się w jawnym konflikcie z mocarstwem, którego wojska w ciągu najbliższych miesięcy miały zająć jego terytorium. Wypadki te wstrząsnęły sumieniem Polaków. Były to wypadki nie spotykane w dziejach świata, aby internowani żołnierze. Którzy nie byli w stanie wojny z państwem, przez które byli internowani, zostali w sposób bestialski zamordowani.
Z obywateli Wieliczki na liście zamordowanych w Katyniu znaleźli się min:
1. ppor. Antoni Dańda z Bogucic
2. por. zaw. Julian Lichoń z Dobczyc
3. ppor. Antoni Klimczyk z Wieliczki
Nie ujawnienie na liście w Katyniu a internowani w ZSRR koledzy:
4. ppor. rez. Józef Piechówka
5. ppor. rez. Michał Cherchel - którzy nie powrócili.
Wymienieni ukończyli gimnazjum humanistyczne w Wieliczce.
Ponadto na liście w Katyniu znaleźli się:
6. mjr Zaw. komendant KU w Bochni
7. Czyżewski - zamieszkały w Wieliczce
Tragedia Katyńska opisana została szczegółowo w wydanej w Londynie książce pod tytułem „Katyń w świetle dokumentów" oraz w książce „Czerwony Sfinks" wydana w Rzymie w 1946 roku, napisana przez gen. Zygmunta Bogusz-Szyszkę. Autor ten prowadził rozmowy ze Stalinem z ramienia gen. Sikorskiego w sprawie tworzenia armi polskiej w ZSRR oraz poszukiwania oficerów polskich.
W roku 1943 zarządzona była akcja palenia akt w gminach.
W gminie Koźmice Wielkie akcje tę wykonaliśmy w nocy wraz z „Mocarnym". Akcja ta była konieczna, ze względu na to, że przy wydawaniu dowodów osobistych Kenkart wiele danych było fałszywych i w razie jakiejś wpadki, kompromitowało to te osoby wobec Niemców. Wydawano wiele dowodów osobistych na podstawie fałszywych danych
Współdziałało w tym wiele osób. Podstawą wydania dowodu osobistego był wyciąg metryki urodzenia wydany przez Urząd Parafialny w Wieliczce, w którym pracował nasz kolega Jan Krzyszkowski. Wymieniony w każdym przypadku, w którym zachodziła potrzeba wydawał taki wyciąg na osoby już nie żyjące. Na podstawie tej metryki sporządzany był dowód, który podpisywał wójt, w tym przypadku Franciszek Kusina, a następnie Burgermeister w Wieliczce. Duże zasługi w tym zakresie oddali Janina Cygan, Władysław Tatara a także pracownice gminy, nie wyłączając wójta Fr. Kusiny.
Dowodów takich wydawano bardzo dużo.
Od 1943 roku duży wysiłek placówki skierowany był na poszukiwanie i kompletowanie broni.
Brak broni występował w całym Obwodzie Kraków-Powiat, gdyż na terenie powiatu krakowskiego nie było poważnych walk w 1939 roku. Część broni uzyskano od osób prywatnych. Ponadto dokonywano zakupu broni krótkiej od Niemców. Zakupem broni zajmowali się również żołnierze WSOP. Na terenie Wieliczki był nim Zieliński prowadzący kiosk. Pośredniczył w tym d-ca placówki WSOP Koźmice Wielkie inż. Ludwik Tatara. Wymieniony przekazał mi cztery belgijskie pistolety, które po przestrzeleniu przekazałem do magazynu broni „Mocarnego".
Pod koniec roku 1941 organizacja podziemna fabrykowała ulotki podszywające się pod nieistniejące organizacje niemieckie, w których przepowiadano rychłe zakończenie wojny - klęskę Niemców. Była to Akcja „N".
Ulotki te były rozprowadzane - porzucane w koszarach, szpitalach, w wagonach albo były wysyłane pocztą. Akcja ta musiała być zakonspirowana nie tylko przed Niemcami ale również przed społeczeństwem pilskim, a nawet przed innymi komórkami Ruchu Oporu. W ulotkach tych były slogany w rodzaju: „Hitler nieder - Fr... wieder", Hitler Strurz- Deutschland Freiheit", „Gestapo an die Front" itp.
Z początkiem 1942 roku zgłosił się do „Potoka" osobnik „Janek" polecony przez jakiegoś oficera ze Śląska, który współpracował z Wołkiem "Potokiem" na Śląsku. „Janek" zwrócił się do „Potoka" o wskazanie jemu kandydata, który zorganizowałby akcję „N" w Katowicach oraz przerzut ulotek wgłąb Niemiec. „Potok" wskazał własną żonę Klarę „Erikę", która mieszkała w Katowicach. Miał ona możliwości poruszania się po całej Rzeszy. Wymieniona podjęła się tej pracy. Przypadkowo byłe świadkiem tej rozmowy. Zostałem zobowiązany dościgłej tajemnicy i dlatego „Potoka" nigdy nie pytałem o losy tej akcji, jak również o jego pracę konspiracyjną na Śląsku. Z początkiem września 1944 roku dowiedziałem się że Klara została aresztowana, o czym doniosłem „Potokowi" który leżał w Czarnocinach (wioska na granicy raciborska) ranny w nogę po walkach na Lubomirze i Łysinie.
Na początku roku 1944 otrzymałem rozkaz od Komendanta Obwodu „Juliusza"- „Bończy" przetransportowania dwóch Jugosłowian, którzy uciekli z więzienia w Krakowie. Przetransportowanie ich z Krakowa do Raciborska dokonała Nawalanówna siostra Józefa, żołnierza AK. Obaj Jugosłowianie umieszczeni zostali na melinie w Witkowicach (przysiółku Raciborska) w domu Góreckiego a później u Pudlika. Byli to młodzi ludzie w wieku 24-28 lat. Ten starszy nazywał się Zapotocki, drugiego nazwiska nie znam. Brali udział w różnych akcjach. Przeżyli wojnę, po której powrócili do Jugosławi.
Organizacja Ruchu Oporu była prowadzona w kierunku przygotowania ogólnego powstania. Sytuacja z biegiem lat wojennych uległa zmianie ze względu na stosunki polityczne. Szczególnie sprawa Związku Radzieckiego, który do Rządu Londyńskiego i akowców odnosił się wrogo. Nieprzychylny stosunek Związku Radzieckiego do Polski uległ pogorszeniu po zerwaniu stosunków dyplomatycznych. Ponieważ (Związek Radziecki) wojska radzieckie zbliżały się do granic Polski z roku 1939, wydany został rozkaz „Bora" Komorowskiego, że Armia Krajowa walczyć będzie tylko z Niemcami - zabraniał wystąpień przeciwko wojskom radzieckim, partyzantom i oddziałom Armii Ludowej.
Rozkaz przewidywał albo powstanie powszechne na terenie całego kraju w razie całkowitego załamania się Niemiec, albo wzmożone działania dywersyjne na tyłach cofających się oddziałów niemieckich.
Wzmożone działanie dywersyjne określone zostało kryptonimem „Burza". Instrukcja nakazywała oddziałom AK i podziemnym organom cywilnym pozostania na miejscu i ujawnienie się wobec Rosjan w roli uprawnionych gospodarzy-przedstawicieli legalnych władz państwa.
W okresie Świąt Wielkanocnych w wielki czwartek Niemcy zrobili nalot na powiat myślenicki i dokonali masowych aresztowań ludzi biorących udział w Ruchu Oporu. Aresztowani zostali wówczas: płk. Krauze, bracia Hołuje i wiele innych osób. Część osób, które uniknęły aresztowania schroniło się w lasach w rejonie Wiśniowej i tworzyli oddziały leśne, których dowódcą został Horodyński „Kościesza".
Uwolnienie więźniów z aresztu w Wieliczce.
W niedzielę lipca 1944 roku, na rogu Rynku w Wieliczce oczekiwał na mnie Klemens Oprych, żołnierz AK zamieszkały w Sierczy. Wiedział, że zawsze w niedzielę przychodzę do kościoła. Oświadczył mi, że wczoraj tj. w sobotę zostali aresztowani szwagier jego Walas, jego żona Janka wraz z sześciomiesięcznym dzieckiem, oraz jego siostra Michalina, która rano przyniosła mleko dla dziecka. Niemcy w mieszkaniu Walasów zrobili „kocioł" i ktokolwiek się zbliżył do tego domu został aresztowany a potem umieszczony w wielickim areszcie w magistracie. Przez dalsze kilka dni Niemcy aresztowali jeszcze kilka osób.
Walasa zabrano w niewiadomym kierunku, natomiast siostry umieszczono w wielickim areszcie.
Podeszliśmy pod areszt dla zorientowania się jakie były możliwości udzielenia aresztowanym pomocy. Rodzina podjęła kroki udzielenia im pomocy przez volksdeutscha w sprawie dostarczenia żywności, szczególnie dla dziecka.
Po kilku dniach (w środę) stałem z Klimkiem Oprychem pod głośnikiem-szczekaczką, przez który Niemcy nadawali swoje pseudo sukcesy na froncie, podszedł do nas Stanisław Tatara „Florian" i zapytał Oprycha w jakim stadium są starania o uwolnienie sióstr - odpowiedział, że nie wie.
„Florian" oświadczył jemu wówczas, że dzisiaj będzie zwolnienie ich z aresztu. Ponieważ wiele osób podszywało się pod ten czyn przeprowadziłem rozmowy z „Florianem" i z uwolnionymi. Oświadczenie „Floriana" było następujące: „otrzymałem rozkaz od „Potoka" uwolnienia ich z aresztu. Wykonać to miałem ja, jako dowódca - do wykonania przydzielono mi dwóch ludzi z Krzyszkowic z którymi miałem umówione hasło - oczekiwałem ich na ławce w pobliżu magistratu. Po ich przybyciu i wymienieniu hasła oraz odzewu udaliśmy się do wnętrza magistratu, gdzie znajdowały się cele aresztu - sterroryzowałem obsługę bronią krótką i zażądaliśmy kluczy od cel, którymi otworzyliśmy cele i uwolniliśmy kilku więźniów."
W dniu 1 XI 1982 roku przeprowadziłem rozmowę z aresztowanymi osobami: Janiną Walasowa (nazwisko pierwszego męża) i jej siostrą Michaliną Oprychówką (nazwisko panieńskie). Oświadczyły mi, że oprócz wyżej wymienionych osób, na zewnątrz spotkały Józefa Nawalanego, Antoniego Zdańskiego oraz Adama Ptaka, który przeprowadził je z Nawalanym do swego domu w Grajowie, 2 kilometry za Wieliczkę. W domu jego pozostałyśmy, aż do wyzwolenia przez Armię Radziecką.
Przeniesienie mnie do Obwodu Kraków-Powiat.
W dniu 18 kwietnia 1944 roku zostałem zawiadomiony przez łącznika (Stanisława Rzepę „Skauta" z Zabawy), który przybył od „Potoka" z rozkazem od Komendanta Obwodu przenoszącym mnie do Obwodu. Jako oficer do spraw specjalnych do dyspozycji Komendanta Obwodu. Dowództwo placówki przekazałem ppor. rez. Piotrowi Mitanowi „Gwoździowi"-„Jurandowi".
W okresie mojej działalności w Ruchu Oporu w placówce znałem trzech komendantów Obwodu. Miałem z nimi kontakt przez „Giermka". Omawiane były z nimi sprawy organizacyjne, szkoleniowe oraz przekazywania ludzi z placówki do różnych działań, jak np. Władysław Kurek „Mocarny", Pietras, Ludwik Wilk „Drucik" o czym już nadmieniałem.
Wszyscy ci komendanci zostali aresztowani wraz z całym Obwodem. Los ich dla mnie był nieznany, poza adiutantem Obwodu w roku 1942 „Nina" nazwisko nieznane mi. Był to zawodowy oficer porucznik, który często wizytował moją placówkę. W roku 1942 mieszkał na Woli Gustowskiej w Krakowie. Został zamordowany przez Niemców w czasie jednej z akcji w tym terenie.
Ostatni komendant Obwodu mianowany na to stanowisko pod koniec 1943 roku przetrwał do końca okupacji. Był nim Julian Markowski „Juliusz"-„Bończa".
Cały Obwód został przez niego ponownie zorganizowany.
Skład Obwodu na dzień 18 IV 1944 roku:
- Komendant Obwodu - Julian Markowski „Juliusz"-„Bończa"
- z-ca komendanta - Jan Batko „Nina"
- adiutant komendanta - por. Piotr Lewiński „Brzózka""
- kwatermistrz - NN (red. Skoczowski) - kierownik przedsiębiorstwa Handlowego „Socha"
- oficer spraw specjalnych - ppor. Antoni Batko „Sęp"
Siedziba Obwodu była na Bielanach w leśniczówce. Leśniczy był człowiekiem młodym około 30-tu lat, bardzo energiczny oddany sprawie - nosił pseudonim „Jastrząb".
Przynajmniej raz w tygodniu spotykaliśmy się z Komendantem Obwodu w celu rozszyfrowania rozkazów oraz omówienia spraw organizacyjnych.
W celu ubezpieczenia miejsca Obwodu dostałem rozkaz od komendanta Obwodu dostarczenia amunicji do MP znajdującego się w rękach „Jastrzębia" oraz programów sapersko-minerskich niezbędnych dla szkolenia w tym zakresie.
Podróż na Bielany odbywała się bocznymi drogami na rowerach przez Krzyszkowice, Piaski Wielkie, a w Tyńcu przeprawialiśmy się przez Wisłę w rejonie Bielan. Jechaliśmy wtedy w trójkę: „Nina", „Brzózka"" i ja, mając ramy rowerów wypełnione nabojami do MP a w kieszeniach marynarki plik programów zawierających programy szkolenia minersko-saperskiego. W odległości około 100m od wjazdu na szosę Kraków-Zakopane, jakaś kobieta z za węgła dała nam znać o grożącym niebezpieczeństwie - odpowiedziałem jej, że już jest za późno. Z dala widziałem na szosie grupę SS-manów przeprowadzających rewizję i my także byliśmy przez nich zauważeni.
Po wjeździe na szosę lufy pistoletów maszynowych zostały na nas skierowane. Podszedł do mnie SS-man, któremu okazałem kenkartę. Patrząc na mnie i na kenkartę powtarzał Landwirt. Odczułem, że nie bardzo się mu to podobało. W kenkarcie miałem napisane Landwirt. Przez cały czas lufy automatów były skierowane na mnie. Zachowałem zupełnie zimną krew i nie okazałem żadnego zdenerwowania, odpowiadając SS-manowi, że jadę po zakup krowy. W tym momencie podszedł do mnie chłopiec zrewidowany prosząc o pożyczenie jemu pompki do roweru. Odszedłem dwa kroki i podąłem mu pompkę, a SS-man oddał mi kenkartę dokonując dalszej rewizji, gdyż na szosie znalazło się wiele osób. To przypadkowe spotkanie się z SS-manami skończyło się szczęśliwie. „Nina" i „Brzózka"" nie mieli żadnego materiału obciążającego.
Obwód Kraków - Powiat obejmował 4 bataliony:
I Batalion BCh i AK - Kocmyrzów
d-ca ppor. rez. Jan Kotysa „Wiktor"
II Batalion AK „Wilga"-„Mrówka" - Wieliczka
d-ca ppor. Franciszek Lembas „Zgrzebniok"
III Batalion AK i BCh - Skawina
d-ca ppor. rez. Guzik „Pług"
IV Batalion AK i BCh - Liszki
d-ca kapitan zaw. Burgierski „Janusz"
Obsada plutonów Specjalnych.
I Pluton Łączności - d-ca st. Sierż. Ludwik Wilk „Drucik"
II Pluton artylerii - d-ca ppor. rez. art. NN
III Pluton ppanc. - d-ca st. Sierż. Klemens Lidwin
IV Pluton pionierów
Kwatermistrz Obwodu - kier. Spółdzielni „Socha" w Wieliczce (red. Skoczowski)
Wojskową Służbę Ochrony Powstania - d-ca insp. Tadeusz Gdala „Władysław" (prof. Gim. w Chrzanowie, poseł na sejm w okresie do 1939)
Inspektor WSOP podlegał Komendantowi Obwodu AK.
Na rzecz kwatermistrzostwa świadczyli okoliczni właściciela majątków oraz co zamożniejsi gospodarze.
Na terenie Placówki Koźmice Wielkie było szereg melin na których ukrywały się osoby „spalone" w tym dwóch Jugosłowian. Osoby te były utrzymywane z tych środków.
Ponadto dr weterynarii Małkowski przydzielał w drugiej połowie 1944 roku, od czasu do czasu z zapasów niemieckich krowę względnie warchlaka na potrzeby organizacji.
Największą aktywność wykazał w tym zakresie właściciel majątku Krzyszkowice - Targowski oraz jego rządca Wąsowicz.
Bardzo czynnym też był właściciel majątku w Raciborsku - Morsztyn. W lipcu 1944 roku wymieniony prosił mnie o spotkania, które doszło do skutku w majątku na ugorach. Po omówieniu wielu spraw dotyczących podziemia, zaproponował mi wybudowanie magazynu broni w jego majątku. Ze względów oczywistych, gdyż posiadaliśmy już magazyn broni u „Mocarnego" nie zachodziła potrzeba budowania nowego magazynu.
W miesiącu maju 1944 roku odbył się egzamin, którym zakończył się kurs podchorążych. Na egzamin praktyczny z wyszkolenia bojowego przybył Komendant Obwodu „Juliusz"-„Bończa". Egzamin przeprowadził kierownik tego kursu „Nina". W egzaminie uczestniczył „Brzózka" adiutant Obwodu i ja, jako jeden z wykładowców. Kurs ten ukończyło 10 uczestników.
Z początkiem lipca 1944 roku były masowe aresztowania dokonywane przez Niemców. Aresztowano przede wszystkim działaczy politycznych oraz wojskowych.
Miedzy innymi został wtedy aresztowany gen. Garlica. Na terenie Koźmic Wielkich aresztowany został Ludwik Tatara Insp. WSOP. W tym samym dniu po nocy zgłosił się u mnie w Koźmicach Małych Komendant Obwodu Kraków-Powiat „Bończa" wraz z dwoma swoimi synami, uchodząc przed aresztowaniem. Aresztowano jego żonę. W ten sposób siedziba Obwodu na dwa miesiące przeniosła się do mnie, a następnie do „Brzytwy" Wiktora Romańca d-cy plutonu w Raciborsku.
Od połowy września 1944 roku siedziba Obwodu miała miejsce na terenie batalionu „Wilga"-„Mrówka" w Wieliczce. Było to bardzo korzystne gdyż kontakty były bardzo łatwe, gdyż całe d-wo rekrutowało się z tego batalionu, a ponadto batalion ten był najlepiej zorganizowany i mógł zapewnić bezpieczeństwo d-cy Obwodu.
Był to kolejny (trzeci) komendant, który przeżył okupację.
Z początkiem sierpnia 1944 roku zostałem wezwany na odprawę Komendanta Obwodu „Juliusza"-„Bończę". Odprawa ta odbyła się obok kościoła w Gorzkowie. Udział w niej wzięli oprócz mnie i komendanta Obwodu, Piotr Mitan „Gwóźdź" d-ca plutonu , Ludwik Wilk „Drucik" d-ca plutonu łączności Obwodu.
Przedmiotem odprawy było szczegółowe przygotowanie zrzutu broni na terenie placówki Koźmice Wielkie. Odprawę prowadził kpt. Zaw. z Komendy Głównej Armii Krajowej skoczek spadochronowy Cichociemny NN. Omówił on szczegółowo sprawy ubezpieczenia zrzutu broni, jego lokalizacji, transport oraz sprawy łączności sygnalizacyjnej z samolotem, który ma przylecieć z Włoch.
Za ubezpieczenie zrzutu i jego transport odpowiedzialnym został d-ca placówki Koźmice Wielkie ppor. Piotr Mitan „Gwóźdź". Za zorganizowanie łączności st. sierż. Ludwik Wilk „Drucik".
D-cą całości Komendant Obwodu „Juliusz"-„Bończa" mianował mnie. Miejsce zrzutu zostało ustalone, był nim teren przylegający do dworu Morsztyna od strony wschodniej. Na wizję tego terenu udali się „Potok", „Gwóźdź", „Brzózka", „Legda", „Nina" wraz ze mną. Po dokonaniu tego rozeznania zrobiliśmy próbną mobilizację wszystkich oddziałów mających brać udział w wymienionym zrzucie broni. Za względu na to, że zrzut miał dojść do skutku na terenie Placówki Koźmice Wielkie, większość osób rekrutowało się z tego terenu., a kilkanaście osób a Placówki - Wieliczka pod d-wem „Potoka". Przeprowadzona próba mobilizacyjna wykazała wysoką sprawność i dużą dyscyplinę biorących w niej udział żołnierzy.
Transportem zajmował się leśniczy Stanisław Ptak - leśniczy majątku Morsztyna. Kilka furmanek parokonnych (za zgodą właściciela majątku).
Hasłem do zrzutu miała być melodia nadana przez radio londyńskie „czerwony Pas" ostatecznie o godzinie 18-tej.
Łączność w tym zakresie została bardzo dobrze zorganizowana, gdyż w czasie próbnej mobilizacji wszystkie oddziały w wyznaczonym czasie znalazły się w dokładnie określonym terenie.
Po próbnej mobilizacji zostały wyznaczone grupy łączników, którzy czuwali na podsłuchu radia londyńskiego między godzinami 17 - 18.
Wreszcie nastąpił dzień w którym usłyszano umówioną melodię „Czerwony Pas" to jest zrzut może nastąpić w umówionym terenie. Wracając z podsłuchu łącznik grupy „Potoka", w rejonie Zabawy został zatrzymany przez Niemców i był zmuszony użyć broni. Niemiec został zastrzelony, pociągnęło to poważne skutki.
Nastąpiła mobilizacja wszystkich oddziałów. O wyznaczonej godzinie znaleźli się wszyscy na swoich stanowiskach.
Mobilizacja ta wykazała, że Placówka - Koźmice Wielkie liczyła około 200 osób, żołnierzy wyszkolonych. Podejmowanie jakichkolwiek działań było ułatwione, gdyż żołnierze posiadali głębokie poczucie patriotyzmu, obowiązku i dyscypliny.
Olbrzymi wkład pracy przygotowawczej do zrzutu włożył d-ca placówki „Gwóźdź" oraz jego d-cy plutonów i drużyn.
Zrzutu broni na terenie Placówki Koźmice Wielkie w rejonie Raciborska nie odbył się. Akcja ta była tak zorganizowana, że równocześnie miejsc tego rodzaju było kilka, tak, że samolot lecący z Włoch (z Ankony) mógł łatwiej trafić na jedno z tych miejsc. W stanie pogotowia byliśmy na tym miejscu całą noc, a dopiero o świcie udaliśmy się do domów.
W związku z zastrzeleniem Niemca przez łącznika pchor. Józefa Ślęczkę „Lecha", nastąpiły aresztowania we wsi Zabawa . Aresztowano przeważnie ludzi starszych.
Grupa AK-owców, która często spotykała się u „Potoka" w Zabawie nie mogła powrócić po zgrupowaniu związanym z zrzutem broni i pozostała na terenie placówki Koźmice Wielkie. Po uzyskaniu zezwolenia Komendy Okręgu przez Komendanta Obwodu „Juliusza"-„Bończę", grupę tę postanowiono skierować do oddziałów leśnych w rejonie Wiśniowej-Kamiennika. Oddział ten wyposażony częściowo w broń z magazynu „Mocarnego" liczył około 25 osób. Było to bardzo słabe uzbrojenie: 1 MP oraz KBK i broń krótka. W magazynie naszym pozostało tylko kilka sztuk broni krótkiej.
W drugiej połowie 1944 roku szerzyć zaczął się bandytyzm.
W sierpniu 1944 roku otrzymałem rozkaz od Komendanta Obwodu, ażeby skontaktować się z kierownikiem szkoły położonej przy szosie Mogilany-Skawina. Wymieniony przekazał mi wyrok sądu podziemnego w Krakowie, który skazał groźnego bandytę Kwintę na karę śmierci. Proceder bandycki uprawiał on nie tylko na terenie Skawiny, ale także na terenie Koźmic Wielkich. Wywiad ustalił, że wymieniony wciągał do tej działalności młodzież pod pozorem tajnej organizacji i walki z Niemcami. Wyrok został wykonany.
Również na terenie gminy Koźmice Wielkie działał niebezpieczny człowiek zamieszkały w Lednicy Górnej. Miał zaledwie 18 lat i nazywał się Młyński. Dokonał kilku napadów rabunkowych z bronią w ręku, wciągając do tych wyczynów młodzież - rówieśników pod pozorem, że wprowadzi ich do oddziałów leśnych, jeżeli zdobędą broń.
Wywiad ustalił, że zamierza dokonać napadu na Lednicy Górnej na mieszkańca (którego nazwiska nie pamiętam).
Otrzymałem rozkaz od Komendanta Obwodu ujęcia wymienionego w dniu mającego się odbyć napadu, o godzinie 17-tej.
Szybko zorganizowałem patrol kilku ludzi uzbrojonych w broń krótką. Ukryliśmy się obok domu na który miał być napad.
Na stanowisku czekaliśmy na Młyńskiego kilka godzin. Nikt się nie pojawił. Wracaliśmy z Lednicy Górnej na Grajów. Była piękna księżycowa noc. Przed dworem w Raciborsku zrobiliśmy odpoczynek w cieniu fosy. Byliśmy niewidoczni. W odległości około 300m ukazało się 3-ch ludzi w świetle księżyca. Było około 2 w nocy. Głośno rozmawiali o jakimś napadzie na Volksdeutscha. Kiedy znaleźli się na naszej wysokości zostali zatrzymani, nie stawiali żadnego oporu. Rewizja wykazała uzbrojenie w broń krótką. Był to poszukiwany przez nas Młyński z dwoma współtowarzyszami. Odprowadziliśmy ich na melinę i przekazaliśmy do pilnowania „spalonym" żołnierzom AK.
Rano w tym samym dniu udałem się do Wieliczki do d-cy plutonu na Lednicy w celu zasięgnięcia opinii o ujętych.
D-ca plutonu Aleksander Turek udzielił mi szczegółowej informacji o ujętych. Młyński faktycznie trudnił się bandytyzmem, natomiast dwaj pozostali byli uczniami gimnazjum w Wieliczce, chłopcy dobrze wychowani w wieku około 17 lat.
Przesłuchania wykazało, że Młyński obiecał im, że zaprowadzi ich do oddziałów leśnych, jeżeli zdobędą dużo pieniędzy na zakup broni. W tym celu dokonają napadu na Volksdeutscha Batkę z Mietniowa który sprzedał krowę. Oczywiście podane dane przez wywiad o napadzie przez Młyńskiego były sprawdzone tylko u jednej osoby. Przez ujęcie Młyńskiego uratowaliśmy od napadu Batkę - emerytowanego górnika, dobrego Polaka, nie mającego nic wspólnego z Volkslistą. Dalsze przesłuchania wykazały, że Młyński na sumieniu kilka napadów z bronią w ręku, przy czym jednej ofierze przestrzelił nogę w kolanie. Napady te Młyński wykonał m. in. W Pawlikowicach, Grajowie i w Raciborsku.
Dwóch jego kompanów zwolniono po trzech dniach. Dorastająca młodzież szukała drogi dostania się do oddziałów leśnych i często trafiała na niewłaściwych ludzi, którzy wykorzystywali jej naiwność i brak uświadomienia jak w wyżej opisanym przypadku.
W Karkowskim nie było warunków na to, aby zwiększyć istniejące już w roku 1944 oddziały leśne, ze względów na brak wyposażenia jak również warunków terenowych.
Na tworzenie oddziałów leśnych - zgodę musiało wyrazić dowództwo Okręgu AK.
Po przeprowadzeniu szczegółowego dochodzenia, Młyński został przekazany do oddziału „Potoka" w celu zastosowania w stosunku do niego odpowiednich środków wychowawczych.
W związku ze zwalczaniem bandytyzmu, otrzymałem rozkaz nawiązania kontaktu z d-cą oddziałów leśnych „Kościesza" w rejonie Kamiennika i Łysiny w celu współdziałania w tym zakresie w dniu 12 IX 1944 roku udaliśmy się do „Kościeszy" wraz z „Niną" i „Brzóską". Przybyliśmy na górę Kamiennik około 11.00 przed południem.
Od „Kościeszy" dowiedzieliśmy się, że zmechanizowane oddziały niemiecki posuwają się od Myślenic w kierunku Kamiennika. Po krótkim czasie rozległy się strzały. Rozpoczęła się nierówna bitwa - jeśli chodzi o uzbrojenie. Będąc na szczycie góry Kamiennik mieliśmy możliwość obserwowania tej bitwy. Niemcy swoim zwyczajem pociskami zapalającymi zapalili kilka domów. Ponieważ domy te były z drewniane, więc paliły się jak zapałki. Zabudowania te nie miały nic wspólnego z toczoną walką.
W dowództwie były dwa ciężkie karabiny maszynowe wzoru 1908 Maksimy. Zwróciliśmy się ażeby „Kościesza" pozwolił nam obsługiwać jeden z tych dwóch karabinów maszynowych, tym bardziej, że „Brzózka"" był specjalistą w tym zakresie, a obsługa karabinu maszynowego była bardzo młoda. „Kościesza" nie wyraził na to zgody. Na rozkaz „Kościeszy" obsługa zajęła stanowisko przez niego wskazane i po chwili zostało ona zraniona w ręce. Niemcy bardzo celnie strzelali, gdyż odległość od stanowisk niemieckich wynosiła około 2 km. Byli to prawdopodobnie strzelcy wyborowi.
Stojąc obok stacji radiowo-nadawczej, którą obsługiwał jakiś oficer, „Kościesza" wydał rozkaz oddziałowi znajdującemu się na Grodzisku, dowodzonemu przez „Śmiałego", ażeby zrobił zasadzkę odcinając odwrót Niemcom na wys. Poznachowic - Czasławia. Po kilku godzinnych walkach Niemcy zaczęli się wycofywać w kierunku Dobczyc. Za Niemcami podążały oddziały leśne mając styczność a nieprzyjacielem.
Ze szczytu Kamiennika doskonale było widać walczące oddziały i można je było zidentyfikować. Oddział „Potoka" następował bezpośrednio na wycofujących się Niemcami.
Po dojściu Niemców do Lipnika rozgorzał na nowo walka, która trwała około 2 godzin. Nad polem walki ukazał się samolot niemiecki.
Zasadzka „Śmiałego" w pełni się udała a Niemcy zostali zupełnie rozbici. Część oddziału niemieckiego wycofała się drogą w kierunku Dobczyc, reszta została rozproszona po lesie. Po walce wieczór oddział „Potoka" wrócił na melinę.
Wraz z „Niną" i „Brzóską" zostaliśmy na noc na melinie „Potoka".
Rano rowerami wybraliśmy się z powrotem do Wieliczki.
Na szosie w rejonie Raciechowic usłyszeliśmy pojedynczy strzał. Za chwilę ukazały się nam trzy sylwetki Akowców w mundurach. Jeden z nich podniesieniem ręki zatrzymał nas i oświadczył, że d-ca oddziału „Żółw" Franciszek Mróz jest ciężko ranny, oczywiście był w środku tej grupy podtrzymywany przez nich. Otrzymał postrzał kulą dum-dum w rękę. „Brzózka"" opatrzył go prowizorycznie i zorganizowaliśmy furmankę w celu przewiezienia go na punkt opatrunkowy. Później „Żółw" został umieszczony na melinie w rejonie Gorzkowa i tam wyleczony. Po wkroczeniu wojsk radzieckich został aresztowany przez NKWD a następnie zwolniony. Proceder ten był powtarzany kilkakrotnie. Zrażony tym „Żółw" poszedł z powrotem do lasu, dokonując różnych działań przeciwko Władzy Ludowej. Aresztowany w roku 1947 przez UB został skazany na karę śmierci przez sąd Wojskowy w Krakowie. Wyrok został wykonany na podwórzu więzienia Montelupich.
Wracając z powrotem przez lasy natknęliśmy się na oddział pod d-wem „Rogacza" Piwowarskiego (d-cy terenówki). Oddział liczył około 50 ludzi - słabo uzbrojonych : 2-RKM-y i KBK.
W lipcu tego roku przed powstaniem warszawskim odbyła się odprawa w Krakowie w okręgu AK, na którą wydelegowany został „Potok". Na tej odprawie omawiana była sprawa powstania w całej Polsce. Wypowiadali się w tej sprawie delegaci oddziałów terenowych, stwierdzając kategorycznie, że brak uzbrojenia nie pozwala na wzniecanie jakichkolwiek akcji większego rozmiaru, gdyż było by to samobójstwem.
Relację z tej odprawy zdał „Potok" komendantowi Obwodu w mojej obecności.
We wrześniu (1944 roku) odbyła się odprawa w lesie - w przysiółku „Przewódka" położonym na styku Koźmic Małych i Raciborska. Odprawę zorganizował przedstawiciel Rządu Londyńskiego na kraj Jankowski (przedstawiciel Stronnictwa Ludowego).
Udział w odprawie wzięli:
- Komendant Obwodu „Bończa+-„Juliusz"
- jego zastępca „Nina"
- adiutant „Brzózka"
wszyscy dowódcy batalionów:
- Franciszek Lembas „Zgrzebniok" - Wieliczka
- Jan Kotyza „Wiktor" - Kocmyrzów
- Guzik „Pług" - Skawina
- Janusz Bargielski „Janusz" - Liszki
Ubezpieczenie odprawy było dokonane przez mój patrol, dowodzony przez „Mocarnego", oraz zabezpieczenie dróg powrotu do Krakowa.
Delegat Rządu omówił aktualną sytuację polityczną i wojskową Polski w świetle działań na frontach.
Walka partyzantów z Niemcami trwała (12 IX 1944) kilka dni. Zmotoryzowane oddziały niemieckie przejeżdżały przez placówkę Koźmice Wielkie wszystkimi drogami. Z daleka widać było dymy unoszące się na terenach walk, pacyfikacji w rejonie Wiśniowej, oraz słychać było wybuchu pocisków. Szczególnie dobry punkt obserwacyjny był z Witkowic (przysiółek Raciborska) od domu „Brzytwy" d-cy plutonu. Rozważana była sprawa udzielenia pomocy oddziałom walczącym, jednak ze względu na brak broni, musiano zrezygnować. W magazynie broni „Mocarnego" po wyposażeniu oddziały „Potoka" pozostała tylko broń krótka.
Pierwszą szczegółową wiadomość o toczących się walkach dotarła do mnie, kiedy dwóch AK-owców z oddziału „Potoka" wieczorem przybyli do mnie, że oddział „Potoka" został otoczony przez Niemców, jednak przedarli się przez pierścień otaczający, ale „Potok" został ranny. Gdzie znajduje się „Potok" nie wiedzą. Oddział „Potoka" zmierza w kierunku Gorzkowa.
Na drugi dzień rano w niedzielę 17 IX 1944 roku dwaj partyzanci udali się w kierunku Wieliczki, natomiast broń i oporządzenie zostawili u mnie, na zdecydowane moje polecenie. Następnie udałem się do rodziców „Floriana" Stanisława Tatary, gdzie zastałem oddział „Potoka" kwaterujący w stodole, wraz z całym wyposażeniem, z bronią oraz z jednym wozem i parą koni poniemieckich. Konie te zostały zdobyte przez patrol dowodzony przez „Floriana" w rejonie Dziekanowic. W patrolu tym brali udział" „Lech", „Grot", „Szaruga", „Ryś", „Brom", i „Skaut". Patrol ten zabrał mleko z mleczarni w Raciborsku.
Dokładnie przedstawione zostały dane dotyczące potyczki z Niemcami przez uczestników patrolu.
Oddział „Potoka" pozostał u Tatarów w Koźmicach Małych kilka dni i tam został zdemobilizowany. Broń odebrał „Mocarny" i składował ją w swoim magazynie. Przebywanie oddziału u Tatarów było bardzo niebezpieczne, gdyż w pobliżu w szkole w Koźmicach Wielkich stacjonował oddział Wermachtu jak również (red. Niemcy stacjonowali) w odległości 2 km w Zakładzie w Pawlikowicach. Niemcy urządzali sobie wędrówki po okolicznych domach.
Po otrzymaniu tej wiadomości rozpocząłem poszukiwania „Potoka". Na drugi dzień ustaliłem, że „Potok" znajduje się w Czarnocinach w sąsiedztwie Witkowic (przysiółek). Zdobyłem od Jana Nawalanego (sprzedawcy w sklepie) trochę żywności i udałem się na rowerze do miejsca jego pobytu. Potok znajdował się w szpitalu „Żelbetu", którym dowodził por. „Bicz" Artur Korbel. Razem z nim leżało na łóżkach kilku rannych partyzantów w warunkach dość prymitywnych. „Potok" miał nogę unieruchomioną w gipsie. Zastałem tam lekarza, księdza oraz pielęgniarkę Marię Czerwińską z majątku Gaik.
„Bicz" prezentował się okazale. Był ubrany w mundur oficerski (bardzo elegancki) i robił wrażenie człowieka zdecydowanego na wszystko. Ponieważ w przededniu pobytu u „Potoka" dowiedziałem się, że jego żona została aresztowana w Katowicach, po porozumieniu się z lekarzem podałem jemu tę przykrą wiadomość.
W tym okresie wzmożyła się działalność oddziałów leśnych jak również patroli dywersyjnych i sabotażowych - m. in. Zabieranie kontyngentów itp.
Mój patrol dywersyjny pod d-wem Adama Krzysiaka „Bza" dokonał wypadu na garbarnię wielicką i zabrał skórę. Wraz z „Gwoździem" Piotrem Mitanem zabraliśmy Kaczmarczykowi krowę w Krzyszkowicach która była odstawiona dla Niemców. Krowa ta po przeprowadzeniu jej nocą do Koźmic została sprzedana a pieniądze zwrócono właścicielowi w całości. Była to biedna i bardzo liczna rodzina. Rano ogłoszono że krowę ktoś ukradł. Fakty tego rodzaju sprawdzała przeważnie granatowa polska policja, która nie była zainteresowana w wykrywaniu sprawcy jej kradzieży.
Również w SOP uaktywnił swoją działalność w zakresie zaopatrywania jednostek kwatermistrzowskich w niezbędne artykuły oraz zaopatrywanie oddziałów leśnych i ludzi „spalonych" będących na melinach w środki żywnościowe.
Współdziałał również z organizacją WSOP lekarz weterynarii Małkowski, który kilka razy przydzielił nam krowę lub świnię z ubojni przeznaczonej dla Niemców. Również za moim pośrednictwem zaopatrywane były oddziały leśne w ciepłą bieliznę. We wrześniu 1944roku zjawiło się w Koźmicach Małych auto ciężarowe, byłem poszukiwany. To zwróciło uwagę mieszkańców, gdyż pojawienie się auta we wsi było rzadkim zjawiskiem. Mieszkańcy myśleli, że to Niemcy. Ja nie zostałem o tym uprzedzony. Miałem zabezpieczyć miejsce zdeponowania bielizny dla oddziałów leśnych. Bieliznę tą ukryłem w stodole u siostry Marii Półtorak. Po miesiącu późnym wieczorem zjawił się u mnie żołnierz umundurowany i uzbrojony w kbk celem zabrania tej bielizny, żołnierzem tym był bardzo młody syn komendanta posterunku w Pawlikowicach Pająka, który z dwoma synami przebywał w oddziale leśnym w rejonie Wiśniowej. Furmankę, którą przybył z lasu ulokował u Franciszka Surówki tj. w odległości 200m od miejsca ukrywanej bielizny, po załadowaniu furmanki odjechał około godz. 23:00 Z Ruchem Oporu współdziałała cała lokalna społeczność. W związku ze zbliżającym się frontem planowano zorganizowanie powstania. Plany operacyjne przewidywały koncentrację batalionu "Wilga" w Łąkach nad Wisłą na wprost lotniska Czyżyny z zamiarem opanowania lotniska. W celu rozeznania terenu oraz dróg dojścia do miejsca koncentracji udaliśmy się z Wieliczki do tego miejsca i zbadaliśmy teren w rejonie lotniska. Udział w tym wzięli d-ca batalionu "Zgrzebniok", "Brzóska" i ja. Przez cały okres 1944roku prowadzono poszukiwania broni znajdującej się w prywatnych rękach. W listopadzie 1944roku przeprowadził kontrolę Obwodu Powiat Kraków inspektor Okręgu AK Kraków pułkownik Tumanowicz pseudo "Jagra". Zakwaterowany został w domu Antoniny Okońskiej na Sierczy. W spotkaniu z inspektorem udział wzięli "Nina", "Brzóska" i ja. Po sprawdzeniu stanu przygotowania Obwodu, omówił nam sytuację wojskową w świetle polityki prowadzonej przez Aliantów. Była ona w tym okresie dla nas Polaków bardzo niekorzystna. Uprzedził nas, że my Akowcy będziemy prześladowani przez ZSRR. Bardzo szeroko poruszył te sprawy. W zakończeniu oświadczył nam, że on jest z pochodzenia Rumunem i od czasu wojny Polski z ZSRR w roku 1920 służy w Armii Polskiej i chce do końca spełnić swój obywatelski obowiązek. Brał udział jako zawodowy oficer w wojnie 1939 roku, a potem bez przerwy w Ruchu Oporu. Na drugi dzień rano przeprowadziłem "Jagrę" do Wieliczki, gdzie przekazałem go "Germkowi celem dalszej kontroli w batalionie "Wilga".
Poznałem przypadkowo nazwisko "Jagry" i mogę opisać dalsze jego losy. Nazwisko "Jagry" podał mi "Brzóska", który po ukończeniu szkoły Podch. rez. w Zambrowie odbywał praktykę w Pułku w Białymstoku, gdzie "Jagra" był d-cą batalionu i nosił nazwisko Tumanowicz. W roku 1947 usłyszałem przez radio jego nazwisko w procesie profesorów UJ w Krakowie. Śledziłem wtedy przebieg procesu w środkach masowego przekazu dowiedziałem się, że "Jagra" brał udział w organizacji podziemnej kierowanej przez profesorów oraz działaczy Stronnictwa Ludowego: Mierzwę, Pużaka, jako specjalista od spraw wojskowych. Opowiadał mi "Germek" Stanisław Klimczyk po wyjściu z więzienia w 1951roku z Wronek, że w Krakowie w więzieniu śledczym na Montelupich siedział z wieloma osobami z Ruchu Oporu, a nawet w jednej celi z "Jagrą". "Jagra" był bardzo bity i masakrowany, w czasie przesłuchań przez pracowników UB , a z ostatniego przesłuchania przywleczono go za nogi do celi zmasakrowanego i nieprzytomnego. Został skazany na karę śmierci. Wyrok został wykonany na dziedzińcu Montelupich.
Pierwszym komendantem Obwodu AK Kraków był pułkownik Kawalerii Komorowski, później komendantem Głównym po aresztowaniu pułk. Roweckiego Grota. Komendantem Okręgu w Krakowie po odejściu do K.G. Komorowskiego został pułk Edward Godlewski pseudo "Garda", który w niedługim czasie został aresztowany przez Niemców i stracony. Po nim Komendantem Okręgu został Wajda pseudo "Odwet". Po upadku Powstania warszawskiego i dostaniu się Bora-Komorowskiego do niewoli, Komendantem Komendy Głównej został gen. Okulicki pseudo "Niedźwiadek". Wtedy głównym ośrodkiem podziemia wojskowego był Kraków, tutaj również miał siedzibę przedstawiciel Rządu na na Kraj Jankowski, reprezentujący stronnictwo ludowe. W okresie drugiej połowy 1944roku rozwój ruchu oporu na terenie Obwodu powiatu Kraków był powszechny i obejmował wszystkie warstwy społeczne. Także na terenie placówki Koźmice W. do ruchu oporu włączyła się cała ludność. Mimo bardzo ciężkich warunków świadczyła różne produkty żywnościowe na rzecz ludzi "spalonych", którzy musieli się ukrywać przed aresztowaniem po różnych melinach. Ludzie ci byli wykorzystywani w różnych patrolach , które działały w terenie w nocy chroniąc ludność przed różnymi samozwańczymi i rzekomymi partyzantami, którzy dokonywali napadów na ludność rabując ich mienie.
Idąc raz w lipcu na spotkanie z d-cą placówki WSOP spotkałem Mocarnego w rejonie zamieszkania wójta Kusiny. Zauważyłem , że "Mocarny" był mocno podenerwowany i poinformował mnie , że u wójta jest żandarmeria niemiecka abym na nich uważał. Po około 1/5 godziny, kiedy znalazłem się w pobliżu miejsca spotkania rozległa się kanonada. Było to przed zachodem słońca i mogłem zauważyć z odległości 100m jak przez zboże ucieka jakiś cywil. Byłem wówczas na szczycie wzniesienia, po upływie około godziny zauważyłem przez okno, że ktoś chce mnie wywołać z domu, w którym się znajdowałem. Był to brat "Mocarnego" Franek który mnie poinformował, że brat natknął się przypadkowo na żandarmerię, która wracała od wójta. W odległości 50m od domu otwarła ogień zaczęła strzelać , mimo to tego udało im się uciec. Z Mocarnym był Józef Nawalany. Po powrocie do mojego miejsca noclegowego wprost wlazłem nogą na Mocarnego, który spał w mojej melinie. Mocarny naświetlił mi dopiero całą sprawę. Zgodnie z otrzymanym rozkazem udał się na nocny patrol w określonym celu. Zabrał z magazynu 5 sztuk broni krótkiej i kiedy byli około l00m od domu natknęli się na żandarmerię niemiecką. Pierwsza grupa 4-ch z komendantem i komendantem policji granatowej z Wieliczki Sitką nie zaczepiła ich, dopiero druga grupa 2-ch żandarmów, którzy szli 50m od pierwszej grupy zwrócili się do Mocarnego: Jak ty się nazywasz? odp. Kurek Władysław, gdzie mieszkasz? W tym domu wskazując ręką. Drugą ręką trzymał w kieszeni, w której miał broń /rewolwer/. Żandarm chwycił go za tę kieszeń i wyczuł broń i krzyknął: O Her Got, Mocarny chciał oddać strzał, jednak był to niewypał i zanim żandarmi zdjęli bron z ramienia, Mocarny i J. Nawalany uciekli każdy w inną stronę. Strzały żandarmów mimo tego, że zaczęli strzelać z odległości 10m nie dosięgły uciekających.
Teren do ucieczki był sprzyjający i obu udało się uciec, mimo ostrzału wszystkich żandarmów. Na drugi dzień rano zjawił się u mnie w Koźmicach M.. Brzóska i szczegółowo poinformował mnie o tym zdarzeniu , dodając że kanonada w Koźmicach W. w dzielnicy Kopce jest formalnie załatwiona. Jak wynikało z jego informacji żandarmeria miała kłopoty z rozliczeniem się z wystrzelanej amunicji. Komendant żandarmerii ostro strofował tych 2-ch żandarmów, którzy rozpoczęli strzelać, twierdząc że byli pijani. Fakt ten świadczy o tym jak sprawna była organizacja, skoro Brzóski nikt nie zawiadomił o tym zdarzeniu w Koźmicach, a on rano o godz. 8 był już u mnie z tą wiadomością. Niewątpliwie duży wpływ na szybkość otrzymania tej informacji miała obecność w patrolu niemieckim komendanta posterunku policji polskiej z Wieliczki Sitka, to on niezwłocznie zawiadomił organizację podziemną o zdarzeniu,gdyż on sam do niej należał. Wiadomość ta była dla organizacji bardzo ważna, dlatego, że Mocarny podał żandarmom swoje nazwisko i wskazał dom, w którym mieszkał, a ponadto u niego znajdował się magazyn broni.
Na terenie placówki Koźmice W. w pewnym okresie 1944roku działały 2 radiostacje nadawczo-odbiorcze. Jedna obsługująca przedstawiciela Rządu , którą dysponował Pietrek Pietras, druga była na potrzeby wojska, obsługiwał ją żołnierz, którego nazwiska ani pseudonimu nie pamiętam, chociaż doskonale go znałem. Miejsce nadawania było często zmieniane w celu utrudniania wykrycia przez nieprzyjaciela, wojskowa radiostacja nadawała czasem w Koźmicach M. u p. Górniczyńskich w stodole, 300m od mojego domu. W pewnym dniu lipca 1944roku około godz. 13 zauważyłem, że boczną drogą jedzie niemiecki wóz łączności. Droga była wąska i dlatego utknęli blisko mojego domu, tak że musieli auto wyciągnąć ciągnikiem. W tym czasie kilu Niemców podeszło do mojego domu i pytali mnie czy tą drogą dojadą do lasu, który znajdował się w odległości około 1000m i należał do Kozic M. prawdopodobnie przypuszczali, że radiostacja działa w tym lesie. Dojazdu tą drogą w tamtych czasach nie było. Zatrzymali się więc na podwórzu domu mojej siostry Półtorak Marii i nieznanym mi wtedy aparatem /pelengator/ umieszczonym w aucie przez 2 godz. namierzali skąd jest nadawany obcy dla nich sygnał.
Pod koniec 1944roku poruszanie się po terenie powiatu krakowskiego było coraz trudniejsze. Łapanki i legitymowanie przez patrole niemieckie były przeprowadzane na każdym kroku. W grudniu Niemcy otoczyli kordonem Wieliczkę i przeprowadzili rewizję w każdym domu. Spodziewano się w każdej chwili ofensywy Związku Radzieckiego. Z rozkazu Komendanta Obwodu utrzymywałem łączność z d-cami batalionu oraz omawiałem sprawy organizacyjne i działanie w niektórych przypadkach w razie zaistnienia ofensywy Radzieckiej. Kontakty te realizowałem przy pomocy roweru co w porze zimowej było bardzo uciążliwe. Wykonując rozkaz Komendanta Obwodu J. Bończy udałem się z początkiem grudnia 1944roku na rowerze do d-ców batalionów. Trasa prowadziła przez Świątniki, gdzie spotkałem się z d-cą placówki, przez Mogilany wieczorem przybyłem do Skawiny, do WSOP Gduli pseudo Władysław, któremu przekazałem rozkaz Komendanta Obwodu. U niego przenocowałem. W następnym dniu udałem się do d-cy batalionu BH "Pługa" pseudonimu ani nazwiska nie pamiętam. "Pług" był synem właściciela gospodarstwa rolnego z zawodu nauczyciel - ppor. rez. Następnie od Pługa udałem się do Liszek do d-cy batalionu AK kapr. żołnierza zaw. Narożańskiego, który w okresie międzywojennym był wykładowcą
W zawodowej szkole Podchorążych Ostrów-Komorowo. Tam przeprowadziłem rozmowę z d-cą batalionu oraz z jego sztabem / z Kręciochem Józefem ppor. zaw, Indykiem Antonim ppor. rez., Kręciochem Zygmuntem oraz z Dziewońskim Tadeuszem - nauczycielem. Podobne spotkanie miałem kilka dni później z d-cą BH Kotysą pseudo "Wiktor" w Kocmyrzowie.
W grudniu 1944roku niektóre oddziały leśne zostały zdemobilizowane z rejonu Wiśniowej. Wracali w rejon Krakowa. Po drodze zatrzymali się na wypoczynek i nocleg u d-cy placówki Koźmice W. Byli to bardzo młodzi chłopcy, bardzo zmizerowani wielu z nich było chorych i zawszonych. Oddziały leśne znajdujące się w rejonie Wiśniowej przebywały w strasznych warunkach zimowych. Brak było ciepłej odzieży, własnego zaopatrzenia w wyżywienie itp. Okolica ta po pacyfikacji przez Niemców była ogromnie zniszczona.
Wreszcie w dniu 12.I.1945 roku rozpoczęła się ofensywa Aliantów, od wschodu nacierały wojska sowieckie. Oddziały niemieckie wycofywały się wszystkimi drogami przez placówkę Koźmice W. trasą Wieliczka, Siercza, Koźmice W. Gorzków. Na granicy Siercza-Koźmice W. w rejonie rzeki Wilgi d-ca placówki Koźmice W. "Gwóźdź" przy współudziale Mocarnego /Kurka Władysława/, Orła Władysława "Jasnoty", Poznańskiego dokonali wypadu na maszerujący batalion piechoty niemieckiej. Majora, który prowadził ten od-dział sterroryzowali: Gwóźdź, Mocarny i Poznański. Gwóźdź wezwał go do podniesienia rąk, a następnie go rozbroili. Natomiast ppor. Orzeł "Jasnota" imitował dowodzenie kompanią. Zabrano broń, wóz oraz krowę, z której mięso przeznaczone było dla wysiedlanych warszawiaków. Po tym zdarzeniu na dragi dzień zginął tragicznie Mocarny. Szosą Wieliczka-Raciborsko bez przerwy maszerowały oddziały niemieckie. Na szosie tej spotkałem tego akowca, który obsługiwał radiostację i odbierał meldunki z Londynu. Wracał do Wieliczki po zlikwidowaniu radiostacji, poinformował mnie szczegółowo o aktualnej sytuacji na froncie, było to na 2-dni przed wkroczeniem Sowietów. Był to mieszkaniec Wieliczki , którego bardzo dobrze znałem lecz nie pamiętam jego nazwiska. Po wkroczeniu Sowietów został aresztowany i wywieziony jak wielu innych akowców.
Redakcja: Piotr Kaczor